[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stoję przed tablicą w szkole podstawowej, przerażona długim szeregiem białych cyfr,
wyszczerzonych jak ostre zęby. Cofam się dalej i widzę rzekę, z której nie potrafię się
wydostać na stromy brzeg. Wyciągnięta pomocnie dłoń jest dłonią ojca. Przyjmuję ją
nadąsana i zła, bowiem jako ośmiolatka uważam się już za całkowicie samodzielną. Cofam
się czując, że to wszystko nie to, odbieram pytania lekarza, odpowiadam na nie, opisując
atakujące mnie obrazy, i wciąż się cofam, coraz wolniej, jakbym zbliżała się do niewidzialnej
granicy. Widzę ojca w zimowej czapce, młodego i przystojnego, jak niesie mnie w beciku
przez zaspy śniegu do widocznego w oddali dużego domu. Lekarz poleca mi posuwać się
dalej. Chcę krzyczeć, że to niemożliwe, ale jest stanowczy; jego natarczywy głos zmusza
44
mnie do wysiłku. Nagle przeszywa mnie dreszcz i już jestem poza tym czymś, co mnie
wstrzymywało.
Pada deszcz. Wiem, że jest zimno, choć tego nie odczuwam. Na gliniastej ziemi
tworzy się wokół mnie kałuża, pełna błota. Mój brzuch jest połączony z nią gasnącym już
strumyczkiem krwi. Wiem, że umieram, wiem, że jestem żołnierzem, trafionym odłamkiem w
przypadkowej potyczce, w obcym kraju i w najbardziej okrutnej z wojen. Wiem o tym
wszystkim, choć nadal odbieram pytania lekarza i jego nakaz cofnięcia się o kolejny krok.
Robię go i moje oczy otwierają się szerzej, bo oto pada na nie blask słońca. Moja skóra
chłonie ciepło wiatru i leniwy upał, zaś stopy sycą się miękkim dotykiem trawy. Depczę ją,
biegnąc  mała dziewczynka pośród kilku równie małych obdartusów. Rzeka jest tuż za wsią;
wyraznie czuć zapach wody. Lecz w chwili, gdy rozchylają się ostatnie krzaki, lekarz zmusza
mnie do kolejnego kroku wstecz i zamiast zagłębić się w mokrym, nadrzecznym piasku, moje
bose stopy okrywają się twardymi kamaszami, które biją mocno o deski zwodzonego mostu.
Przechodzę pod uniesioną kratą, strażnicy szczękają mieczami, ale nikt nie zwraca na mnie
uwagi. Jak wielu w otaczającym mnie tłumie, prowadzę wynędzniałego osła, niosącego na
swoim grzbiecie cały mój dobytek. Spoglądam ponad mur, wydaje mi się, że na południu
wznosi się chmura dymu, znacząca pochód Turków przez Siedmiogród. Domy i ulice są
przepełnione. Ci, którzy dowiedzieli się szybciej o przemarszu wojsk sułtana, zajęli wszystkie
dogodniejsze miejsca.
Zwiadomość tego, co widzę, gdzie się znajduję i kim jestem, nie wiąże się w żaden
sposób z faktem, iż słyszę pytania lekarza i na nie odpowiadam. Role się odwróciły. Teraz to,
co przeżywam w transie, jest świadomością, zaś pytania lekarza należą do podświadomości,
do czegoś, na co reaguję odruchowo, bez udziału woli. Obrazy zmieniają się szybko i nie
zawsze jestem w stanie je rozpoznać czy też  bo tak to odczuwam  przypomnieć je sobie.
Stoję na płaskim dachu niewysokiego domu. Wokół setki takich samych dachów, na których
znajdują się setki ludzi. Dołem, ulicą, która wygląda jak wąwóz lub korytarz wyschniętej
rzeki, sunie powoli kolumna zbrojnych. Wiem, że wyruszają na wojnę z niewiernymi, którzy
znów najechali Syrię. Wiem też, że jestem zbyt stary, by odprowadzić ich do granic miasta,
ale wielu młodszych czyni to, wznosząc tumany pyłu.
Przemyka kilka innych obrazów: białe kolumny ze złocistymi kapitelami, krowy o
dziwacznych długich rogach i wielkim garbie, pustynia wyjałowiona przez bezlitosne słońce,
drewniany żuraw, którym wieśniak czerpie wodę z ogromnej rzeki. Pędzący jezdzcy w
spiczastych czapkach, wielka powódz niszcząca kanały Mezopotamii, zamulająca śluzy i
przetaczająca się jak śmierć po ulicach miast. Nabrzmiewa we mnie krzyk, usiłuję zatrzymać
tę galopadę wspomnień, ale to okazuje się niemożliwe, bo już bez niczyjego polecenia, bez
głosu, który przestał do mnie dochodzić z niewiarygodnego oddalenia, cofam się przez
następne ze swoich poprzednich wcieleń i nagle ściany wysokiego budynku rozstępują się,
widzę duże pomieszczenie, na jego środku łoże, a na nim postać kobiety. Kobieta otwiera
oczy, przyjmuje moje spojrzenie i przyjmuje mnie, gdy wpadam w nią z rozpędem, od
którego się budzę.
- To już wszystko.
Jestem w dużej sali o kamiennych ścianach. Postać w białej szacie pochyla się nade
mną i uśmiecha z satysfakcją. Mam wrażenie, że wróciłam z daleka, z podróży przez stulecia,
które nastąpią. Niczego nie pamiętam, ale wiem, że nareszcie jestem wolna, że ta część mnie,
45
która zagubiła się gdzieś w czasie, jest już przy mnie. Nasze rozstanie dobiegło kresu. Wstaję
z lekkim zawrotem głowy i składam ukłon kapłanowi, a za jego pośrednictwem kłaniam się
mądrości wszystkich kapłanów wielkiego Marduka.
Czując jak powrót mojej duszy dodaje mi nowych sił i nowej woli życia, zakładam
sandały i poprzedzana przez sługi podążam do lektyki, która czeka na zalanej słońcem ulicy
Babilonu.
46
Macierzyństwo
Irena patrzy na niego bez uśmiechu. Z jego perspektywy wydaje się dziwnie wysoka.
Na pierwszym planie jej ręce, opuszczone luzno, z niebieskimi żyłkami, nabrzmiałymi pod
ciśnieniem płynącej krwi. Swoich dłoni nie może zobaczyć, ale wie, że są gładkie, blade i
martwe. Jakby dla podkreślenia tej różnicy Irena poprawia mu kołdrę, tuż przy samej twarzy.
Wyraznie widzi żyły, ścięgna i mięśnie, krzyżujące się i przenikające pod skórą. A więc w ten
sposób powstaje ruch.
...Dopiero w szpitalu powiedzieli mu, jak to było. Pamiętał niewiele - krzyk, który
kazał mu się odwrócić, gdy przechodził przez ulicę, kolorową plamę, pędzącą wprost na
niego, uderzenie w rękę, wyciągniętą przed siebie w ostatniej chwili. Potrącił go samochód,
na samym środku przejścia dla pieszych. Jest tam zawsze spory tłok i wraz z nim
poszkodowanych zostało jeszcze parę osób. Początkowo nie wyglądało to tak groznie. Kilka
karetek zabrało ich do szpitala, gdzie po rutynowych zabiegach położono ich do łóżek. Szybko
odzyskał przytomność. Jakimś cudem złamaną miał tylko rękę. Poza tym parę siniaków i lekki
wstrząs mózgu. Przez kilka dni nie mógł ruszyć głową, ból go niemal oślepiał. Mówił z
trudem, zdołał się jednak wypytać o przebieg wypadku. Pozostałych po dwóch dobach
wypisano do domów; on miał zostać jeszcze przez tydzień...
Przy łóżku nie ma nawet krzesła. Pewnie nie przyszło jej do głowy, żeby usiąść obok [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl