[ Pobierz całość w formacie PDF ]

126
żoną, trzema córkami i synem. Gdy tylko prezes nas
opuścił, Andrzej przesiadł się na fotel pasażera obok mnie.
Ruszyliśmy i zatrzymaliśmy się zaraz na światłach. Wtedy
Andrzej bez najmniejszego nawet gestu czułości lub
jednego słowa wsunął mi rękę między nogi. Nie miałam
majtek pod tą bawełnianą koszulką nocną, siedziałam z
rozłożonymi udami, aby móc dosięgnąć stopami pedałów
gazu i sprzęgła w tym jego ogromnym służbowym
mercedesie, więc bez trudu wepchnął we mnie swój palec.
Zupełnie nie spodziewałam się tego. To było gorsze niż
defloracja! Przy defloracji, nawet jeśli boli, to wie się
dokładnie, że to nastąpi i przeważnie się tego chce.
Krzyknęłam. On myślał, że z rozkoszy. A to było z
bólu. Chwycił za kierownicę i zjechaliśmy na oświetlone
podwórze jakiegoś banku. I wtedy, siedem lat, dziesięć
miesięcy i czternaście dni temu zdarł ze mnie płaszcz,
wyrywając wszystkie guziki i próbował podnieść koszulę
nocną. I mówił przy tym strasznie wulgarne słowa. Jak w
jakimś okropnym pornograficznym filmie. Zionął wódką,
śmierdział potem i mówił, że mnie za chwilę  zerżnie tak,
że zapamiętam do końca życia . I to o  zerżnięciu było z
tego, co mamrotał, najbardziej delikatne. Więc dokładnie
pamiętam, kiedy ostatni raz mój mąż mnie rozebrał. I
bardzo chciałabym to kiedyś zapomnieć.
Zastanawiałam się nad tym wszystkim, gdy mój
doktor nauk medycznych, specjalność ginekologia, po
studiach doktoranckich w Heidelbergu, podszedł do
przeszklonej szafy przy ścianie, na której wisiały wszystkie
jego oprawione w rzezbione ramy dyplomy, odsunął
kartoniki z lekarstwami i tymi okropnymi reklamówkami
spiral domacicznych i wyciągnął kolejną butelkę.
127
- Remy martin - powiedział z dumą w głosie,
uśmiechając się przewrotnie.
Opuścił na nos te swoje okulary w złotych
oprawkach (zawsze przypomina mi w nich niemieckiego
lekarza z filmów o obozach koncentracyjnych), przeszedł
do fotela, na którym przed chwilą  oglądał moje bakterie ,
przycisnął guzik i podsunął butelkę pod halogenową lampę
przypominającą reflektor.
- Zwietny ciemnozłocisty kolor. To ostatnia tej
klasy. To jest VSOP, ona ma piętnaście lat, a u mnie w
szafie leżała sześć, więc ma ponad dwadzieścia jeden lat.
Boże, jak ten czas leci... - westchnął.
Rzeczywiście. To było tak niedawno. W roku, kiedy
on dostał tę butelkę, rodziłam Macieja. Jakby to było w
zeszłym tygodniu. Nigdy potem Andrzej mnie tak nie
kochał jak wtedy, gdy miałam mu urodzić Macieja. I było
tak cudownie między nami. Tak uroczyście i we wszystkim
była erotyka. Kładł mi rękę na policzku w bibliotece
uniwersyteckiej i to było lepsze niż większość orgazmów,
które miałam w ostatnim czasie.
To było tak dawno.
Wrócił kiedyś w marcu nocą z instytutu. Zapalił
wszystkie światła w całym mieszkaniu, włączył Pink
Floydów i wyciągnął mnie z łóżka, prosząc do tańca. O
drugiej nad ranem. I potem, gdy tańczyłam z nim, śpiąc na
jego ramieniu, wyszeptał mi do ucha, że dostał stypendium
w Stanach i że  Maciej urodzi się nad Pacyfikiem . Nie
pytał mnie nawet, czy może wolałabym mieć córeczkę albo
chociaż o to, czy chcę, aby nasz syn miał na imię Maciej.
Nie pytał także o to, czy może ja chciałabym, aby urodził
się tutaj, w Krakowie, gdzie jest moja mama, Marta i
pielęgniarki mówią po polsku. Nie pytał o nic, tylko
128
tańczył ze mną i mnie informował. Szeptał mi swoje
decyzje do ucha, a ja przytulona do niego w tym tańcu,
ciągle w półśnie, myślałam, że mam najlepszego męża pod
słońcem i że przecież mało kto może urodzić dziecko nad
Pacyfikiem, zamiast w tej biedzie tutaj, gdzie nie ma nawet
strzykawek w szpitalach. I ja wtedy, jako jego kobieta,
odbijałam go w tym magicznym lustrze zwielokrotnionego
i robiłam się sama jeszcze mniejsza. I on mnie taką małą
widzi także dzisiaj.
Wywiózł mnie w piątym miesiącu ciąży z Polski do
San Diego na końcu świata. Dalej są tylko Hawaje i
Galapagos. Kazał włożyć szeroki płaszcz, aby na lotnisku
ci z imigracyjnego nie zauważyli, że jestem w ciąży, bo on
w podaniu o wizę skłamał, pisząc, że nie jestem. W San
Diego był upał, bo tam prawie zawsze jest upał, a ja,
wystraszona, jak gdybym w swojej macicy pod zimowym
płaszczem szmuglowała dwa kilogramy kokainy, a nie
Macieja, podawałam swój paszport grubej kobiecie w
mundurze z pistoletem i odznaką szeryfa.
Po czterech miesiącach urodziłam. W klinice na
przedmieściach San Diego. W La Jolla. Zachodnie skrzydło
kliniki miało w pokojach pacjentów balkony z widokiem
na Pacyfik. Ale tylko dla pacjentów z ubezpieczeniem Blue
Cross. Andrzejowi udało się zebrać pieniądze ledwie na
Red Cross. Na wschodnie skrzydło. Z widokiem na pralnię
i prosektorium.
Nigdy nie płakałam tak często jak wtedy, w ciągu
tych czterech miesięcy w San Diego. Zostawiona sama
sobie w mieszkaniu, w którym czternaście razy była
policja, bo wychodząc na podwórze, regularnie
zapominałam odbezpieczyć alarm, czekałam nieustannie na
Andrzeja, który wychodził rano i wracał przed północą.
129
Byłam tak samotna, że czułam, iż robię się w środku jak
wściekły wysuszony kaktus, który może zranić moją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl