[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jak idzie remont? - spytał na pozór od niechcenia.
- W ogóle nie idzie. - Sięgnęła po kubek. - Wciąż nie
mogę znalezć odpowiedniej farby do pomalowania sufitu.
Trudno trafić na właściwy odcień. - Wzruszyła ramionami. -
Na razie nie ma pośpiechu.
- Czyżby? Jak myślisz, jak długo jeszcze będziesz mogła
skakać po drabinach? Sześć, osiem tygodni? Nie mówiąc już o
tym, że w ogóle powinnaś omijać je z daleka.
- Sześć tygodni to szmat czasu.
- Zakładając, że kiedyś jednak trafisz na ten swój odcień.
Na szczęście, znam zdolną dekoratorkę. - Z wahaniem
wręczył Amy folder. Na okładce widniało nazwisko bardzo
znanej projektantki wnętrz. - Przejrzała swoją bazę danych,
żeby znalezć dokładnie to, o co ci chodzi.
- Wynająłeś projektantkę, żeby urządziła pokój mojego
dziecka? Bez porozumienia ze mną!
Nie zdradzała tak łatwo swoich uczuć. Wcześnie
zrozumiała, że ludzie czują się skrępowani w towarzystwie
osób nie potrafiących panować nad emocjami. Jednak przy
Jake'u Hallamie trudno było zachować kamienną twarz.
- Bez porozumienia z tobą? %7łartujesz? - Nie zwiódł jej
niewinnym uśmiechem. - Prosiłem tylko, żeby zajęła się
kolorystyką. Cała reszta to już jej własna inicjatywa. Będzie
robić te projekty, dopóki któregoś nie zaakceptujesz. Przejrzyj
to i powiadom mnie, co o tym sądzisz. Nie ma pośpiechu -
powtórzył jej własne słowa. Ostatecznie w miarę upływu
czasu będzie coraz grubsza i mniej sprawna, a zatem również
bardziej skora do przyjęcia oferowanej pomocy. Przynajmniej
miał taką nadzieję. - Mnie osobiście podobają się ściany
pomalowane w granatowe pasy, są w dobrym stylu.
Nie potrafił uśmiechem pokryć napięcia, gdy czekał na jej
reakcję, pewien, że nie oprze się pokusie i zaraz zerknie na
projekt,
- Dzięki - uśmiechnęła się zdawkowo. - Postaram się
wziąć to pod uwagę - powiedziała wreszcie i odłożyła folder
na bok.
Pociągnął łyk ziołowej herbatki. Skrzywił się i postanowił
poruszyć kolejny nurtujący go temat.
- Dlaczego nie prowadzisz samochodu? Filiżanka
zadrżała niebezpiecznie w jej ręce. Tego już za wiele.
- A jakie to ma znaczenie?
- Powinnaś prowadzić. Może do tej pory ta umiejętność
nie wydawała ci się przydatna, ale bez samochodu trudno jest
połączyć pracę w pełnym wymiarze z macierzyńskimi
obowiązkami. Spytaj Willow. Na pewno powie to samo.
Amy wolno nabrała powietrza. Nie chciała o tym
rozmawiać.
- To nie twoja sprawa, Jake. Nie wiem, po co właściwie
przyjechałeś. O nic cię przecież nie prosiłam.
- Powtarzasz to do znudzenia. Chcesz, żebym sobie
poszedł? O to ci chodzi? Naprawdę sądzisz, że w ogóle nie
obchodzi mnie dobro mojego dziecka?
Jego dziecka? Zabrzmiało to zbyt zaborczo jak na
mężczyznę, który za wszelką cenę próbował wykpić się od
ojcowskich obowiązków.
- Jest mi obojętne, co cię obchodzi, a co nie.
- Straciłaś prawo jazdy? - nie rezygnował.
Tylko to mu przyszło do głowy. Dlaczego nie potrafił
zaakceptować faktu, że są ludzie, którzy nie chcą prowadzić
samochodu?
- Nie, Jake. Nie straciłam. Nigdy nie miałam prawa jazdy.
Zrezygnowałam z kursu.
- Najwyższy czas, żeby nadrobić zaległości. Oddech.
Uśmiech. Oddech.
- Nie ma obowiązku posiadania prawa jazdy, Jake. - Jej
ton wskazywał, że uznała dalszą dyskusję za zbędną.
Słuchał jej uważnie. Mówiła chłodno, z pewnym
lekceważeniem, ale wyczuwał jakąś fałszywą nutę. Od chwili
gdy ją poznał, był wyczulony na każdą zmianę jej głosu.
Panna Amaryllis Jones pokazywała światu chłodną,
opanowaną twarz. On jednak wiedział, że to tylko maska. Był
z nią, gdy ją zrzuciła, gdy gorąca, pełna namiętności straciła
nad sobą kontrolę. Przeczuwał, że nie prowadzi samochodu,
gdyż czegoś się boi. Pod wpływem impulsu wziął ją za rękę.
- Chcesz mi o tym opowiedzieć?
- Jake...
- Mógłbym ci pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy. - Uwolniła rękę i powoli wstała.
- Boże - rozejrzała się po ogrodzie, starannie unikając wzroku
Jake'a - widzę, że nie próżnowałeś.
Jake westchnął cicho. W przeszłości Amy musiało spotkać
coś strasznego, o czym nie czuła się na siłach mówić. Nie
będzie teraz nalegał, skoro sama narzuciła dystans. Właściwie
powinien być jej wdzięczny. Gdyby nie jej chłód, już dawno
porwałby ją w objęcia i zapewnił, że nigdy nie pozwoli jej
skrzywdzić.
Puste słowa. W żadnym razie nie powinien składać
obietnic bez pokrycia.
- Masz jeszcze sadzonki fasoli? Zdążę uporać się z tym
przed wyjazdem - rzucił od niechcenia. Takie przyrzeczenia
mógł składać. Pochwycił jej pełne wątpliwości spojrzenie. -
Nie zawsze mieszkałem w luksusowych apartamentach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl