[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podstoli.
 Dobre to były czasy, panie Dzier  Dzier 
Dzier...
 Tylko nie dzierdzierykuj pan  przerwał
Bonawentura,  bo to mi się nie podoba!
 Pahdon!  kłaniając się uprzejmie, a bard-
zo subtelnie r wymawiając, przeprosił Wojczyński.
Starościanka, słuchająca tej rozmowy, lekko
usteczka przygryzła, a dwa dołeczki, zdradzające
stłumiony śmiech, na dziewczęcej zjawiły się
twarzyczce.
100/127
 Trochę się w mowie zacinam  tłumaczył
się Filidor.
 Czy to od czasu wypadku z kozą? 
Dzierdziejewski spytał.
Salusia prysnęła  ale wnet umitygowała się.
Twarz spoważniała, zmrużyły się powieki, nosek
się do góry podniósł.
 Wspominasz pan  zaczął Wojczyński 
o rzeczywiście niemiłym dla mnie wypadku. Ale
atak był niespodziewany, uderzenie zaś tak silne,
żem ani się opamiętał, jak już na donicy siedzi-
ałem.
 Zdaje mi się, że donica się wywróciła i
mleko pana podlało... dodał Bonawentura.
Starościanka nie wytrzymała  snadz za
komiczny obraz w jej pamięci się przedstawił.
Skoczyła w drzwi i znikła za kotarą. Dzierdziejew-
ski wyraznie słyszał, jak szybkiemi stopkami prze-
biegła pokój i chciała dalej biedz  ale nagle
śmiech gruchnął z jej piersi, choć dłońmi obiema
usteczka sobie zatkała. Niewiele to jednak po-
mogło. Musiała jakiegoś innego sposobu się jąć,
bo odrazu śmiech się przytłumił. Dzierdziejewski
był pewny, że w poduszkę wlazła cała.
Jakiś spokój radosny wypełnił całą istotę pana
podstolego, precz poszły wszelkie myśli niepoko-
101/127
jące, czuł jakąś siłę odrodzeńczą, która do duszy
jego wstąpiła, i brakło mu tylko w tej chwili Po-
gorzelskiego, by mógł się z nim uczuciami swemi
podzielić. Uczuł nawet litość dla Filidora, który
trochę zmieszany stał przy nim i skubał białe
żaboty koszuli, zwrócił się więc do niego i rzekł:
 Nie markoć się pan  i ja niegdyś podobnie
zaatakowany byłem.
 Przez kozę?
 Trochę grozniejsze było to bydlę.
 Cap?
 Litewski cap  uśmiechnął się Bonawen-
tura.  Gdym raz tam w lasach polował, okrutny
odyniec rzucił się był na mnie i z nóg zwalił.
 I rozdarł pana?!  zawołał Wojczyński...
 Nie  ja go rozdarłem,  dokończył Bon-
awentura.
Wojczyński gębę otworzył.
Kotara się poruszyła lekko  ale duch żaden
z poza niej nie wypłynął, choć znać było, że w fał-
dach się ukrył, do puszystej tkaniny przytulił  i
słuchał.
W tej chwili marszałek dworu w drzwiach
stanął i głosem stentorowym zawołał:
 Zupa!
102/127
 Ruch się zrobił.
Kasztelan uprzejmie prosił panów, by zechcieli
. do pań się zbliżyć i im towarzyszyć przy stole.
Zniatyński więc podał rękę kasztelanowej,
kasztelan Białopiotrowiczowej, Białopiotrowicz
sędzinie Trzepalskiej, nie czując się wcale
zaniepokojony wielomownością tej niewiasty, bo
sam mrukiem będąc, rad był, że ktoś inny ozorem
obracał, nie zmuszając go do tej fatygi. Każdy
więc z mężczyzn wedle swego gustu i smaku
wybór robił  i powoli polonezowy utworzył się
szereg i znikał za drzwiami, prowadzącemi do
wielkiej izby biesiadnej, poprzedzony przez
marszałka dworu, który rozsadzał dobrane pary
według wieku, urzędu, dawności rodu, co wszys-
tko na karteluszu, jaki niósł przed sobą, przez
samego kasztelana wypisane było.
Nie ruszyli się tylko Dzierdziejewski i Wo-
jczyński, stojący u drzwi, przez które wybiegła
Salusia. Obaj czekali na jej wyjście, które lada
chwilę nastąpić musiało. Bonawentura zrozumiał
intencyę Filidora, jak Filidor Bonawentury i ta in-
tencya Wojczyńskiegonie spodobała się podstole-
mu. Przyciął wargi i wąsa pokręcił, pas zatargał
i chrząknął. Chrząknięcie to i ruchy zaniepokoiły
Wojczyńskiego: za energiczne i za sierdziste były.
Zrejterował więc powoli, nie chcąc się zadawać
103/127
z człowiekiem, który odyńce rozdziera. Ale nie
poszukał sobie towarzyszki do zupy, tylko opodal
myszkował, niby  landszaftom" się przypatrując.
Na razie i to wystarczyło Dzierdziejewskiemu.
Stanął przed samą kotarą  i nasłuchiwał. Wo-
jczyński czuł, że na nic w tej chwili nie przydała
się lustracya obrazów, że podstoli z przed drzwi
nie ustąpi. Wmieszał się więc w tłum wychodzący
i zniknął z sali.
Bonawentura się uśmiechnął. Widząc, że jest
sam, chciał zajrzeć za kotarę, ale w tej chwili roz-
sunęła się i Salusia na progu stanęła. Zobaczy-
wszy podstolego, miała ochotę przejść mimo, lecz
Dzierdziejewski na to nie pozwolił. Złożył ręce, jak
do modlitwy  i szepnął:
 Moja pani, moja droga pani, czem-że to na
niełaskę twoją zasłużyłem?
 Mam żal do waćpana  odpowiedziała szy-
bko.
 Dlaczego? dlaczego? i raz jeszcze pytam:
dlaczego?
 Za nagły wyjazd waćpana z Warszawy  to
pierwsze!
 Wytłumaczę się  odpowiedział Bonawen-
tura  a co drugie?
104/127
 Nie godziło się było zapominać tak o do-
brych znajomych swoich.  Masz waćpan drugie!
 Poprawię się  rzekł gorąco podstoli  a
trzecie jest?
 Jest!
 Gnęb mnie waćpanna!
 Zrobiłeś mi waćpan przykrość 
 Czem?
 Przypomnieniem panu Filidorowi wypadku z
kozą.
Parsknęła. Lecz wnet przybrała wyraz sz-
tucznej powagi.
 I co ten dureń, podlany koziem mlekiem,
może panią obchodzić?!  zawołał Dzierdziejews-
ki.
 Panie!...
Wyprężyła się  brewki ściągnęła  nosek do
góry poszedł.
 Zupa stygnie! zagrzmiał od drzwi biesiad-
nej sali zgorszony głos pana marszałka.
 Chodzmy na zupę  zaśmiał się
Dzierdziejewski, podając rękę starościance.
105/127
Na nic ukłon i uśmiech figlarny  usunęła się
dziewka niegodna i, wskazując ręką na zbliżającą
się ku nim pannę Monikę, rzekła:
 Poproś pan ciocię  ja sobie znajdę to-
warzysza.
Nie było sposobu wyplątać się z siatki, tak
zdradziecko rzuconej. Panna Monika, szukająca
Salusi, z uśmiechem podała ramię Dzierdziejew-
skiemu. Musiał przyjąć, udając wielce zad-
owolonego z tej łaski, rad zresztą, że przynajmniej
wybór padł na ciotkę Monikę, nie na panią sędzinę
Trzepalską, coby już ostatecznie wziął za zły
omen.
Ale zły dyablik jakiś różne figle postanowił dziś
płatać panu Bonawenturze.
Idąc z ciotką Moniką, dojrzał w drzwiach Filido-
ra, który jakby czekał na tę chwilę. Zobaczywszy,
że pan podstoli z panią ciotką do stołu paradu-
ją, wnet lekkim, zefirowym krokiem zbliżył się do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl