[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wysiadł z tramwaju na pętli i podszedł do skraju jezdni. Patrzył na samoloty. Na Błoniach
gospodarowali radzieccy lotnicy. Dwumiejscowe, tak dobrze Jerzemu znane Kukuruz-niki
kręciły się nad Krakowem cały dzień. Oficerowie z tej jednostki byli zakwaterowani na
terenie osiedla; jeden z nich, pilot, mieszkał w domu babci. Często wyje\d\ał na parę dni,
wstawał wcześnie i właściwie nie widywano go w domu. Był to cichy, drobny blondyn, z
zadartym nosem.  Spokojna sa-fandluła"  ocenił go Jerzy. Porucznik szedł właśnie od
strony namiotów rozstawionych na brzegu pola. Podchodząc zasalutował Jerzemu niedbale,
jak dobremu znajomemu.
 Chciałby pan polatać?  zapytał przystając. Jerzy spojrzał spod oka. Był ciekaw, czy
zwrot  pan" był złośliwy. Porucznik przeglądał jakieś dokumenty, zło\ył je, schował do
kieszeni.
 Jeszcze nie czuję się najlepiej. Nie wiem, jak bym się zachował... Zresztą, nigdy nie
latałem. Bałbym się chyba.
 Bałby się pan  zabrzmiało to nieco ironicznie. Porucznik popatrzył na nogę Jerzego,
podniósł wzrok.
 Tak. Goi siÄ™.
 Idzie pan do domu? Muszę zabrać kurtkę, bo zaraz lecę.
 Niech pan idzie. Ze mnie teraz piechur nie najlepszy...
 Jakby pan chciał polecieć, niech mi pan powie. Często mam wolne miejsce  zawrócił
ku domowi.
 A wolno tak?
 Wolno, wolno... Dla towarzysza broni  porucznik uśmiechnął się "odchodząc.
 Poczekam tu na pana  zawołał Jerzy za nim.
Porucznik szedł szybko. Kiedy minął jezdnię, ruszył biegiem. Po paru krokach czapka mu się
przekrzywiła; ściągnął ją i biegł dalej z gołą głową. Jerzy patrzył bez uśmiechu. Oparł się o
pień kasztana i odło\ył kule. Ręce miał spocone.
Zagadał silnik. Jeden z samolotów podkołował blisko. Mechanik to zwiększał, to zmniejszał
obroty. Potem wygramolił się na skrzydło i zeskoczył na ziemię. Silnik pracował równo;
widać było, jak drgają zawory. Mechanik wytarł ręce o kombinezon i poło\ył na skrzydło
skórzany hełm. Jakiś podoficer
155
4
^dfległ z namiotu z mapnikiem. Przekrzykiwali do siebie, ale _y*6w nie było słychać. Potem
stanęli zwróceni w stronę ulicy. Nadchodził porucznik. Jerzy szybko ujął kule i zrobił parę
kroków w jego kierunku. Stanął.
 Poruczniku, nazwał mnie pan towarzyszem broni  powiedział zaczepnie.
Porucznik zatrzymał się. Patrzył w oczy Jerzego. Zmiał się.
 Nazwałem  potwierdził.
 A co pan o mnie wie?
 Dla mnie wystarczy. Leci pan?
Mechanik zbli\ył się i podał porucznikowi hełm i mapnik. Jerzy potrząsnął głową.
 ja nie byłem w wojsku. Jestem z powstania. Z AK. Pan wie?
Porucznik nie przestawał się uśmiechać. Naciągnął hełm.
 Na wieczór wrócimy...  zawołał wesoło.
 Nie polecÄ™.
 Do zobaczenia.
Porucznik machnął ręką. i podbiegł do samolotu. Wskoczył zgrabnie na skrzydło, wśliznął się
na miejsce pilota. Natychmiast dodał gazu, popatrzył na mechanika, który dawał mu sygnały.
Wykołował na środek błonia i, kiedy Jerzemu zdawało się, \e teraz dopiero wezmie rozbieg,
samolot oderwał się od ziemi. Wznosząc się powoli odlatywał w stronę kopca Kościuszki.
Jerzy powlókł się do domu. Zmęczył się bardziej ni\ kiedykolwiek. Kule obcierały pachy,
ręce obrzmiewały, dłonie miał spocone.
Matka właśnie wróciła z miasta.
 Jerzy, zmierz to, popatrz, co dostałam  wołała z drugiego pokoju. Jerzy zastał matkę
rozpakowującą spory tobół rzeczy.
 To dla ciebie. Od Bolka  podawała Jerzemu brązową marynarkę. Uśmiechała się do
syna z triumfem.
 Mamy drugą kołdrę  mówiła pokazując na łó\ko. "  : Te\ od Bolków?
 Nie, od cioci Julki.
Jerzy rzucił marynarkę na fotel.
 Dlaczego nie zmierzysz?
 Nie będę tego nosić.
Patrzyła na niego ze zdziwieniem i nieledwie zgrozą. Wiedział, \e czeka na jakieś
wyjaśnienie, więc wyszedł z pokoju.
156
 Nie wiem, czego siÄ™ irytujesz. Gdyby nie przyjaciele i rodzina, nie mielibyÅ›my nic ¦
wołała za nim.  To nie jest jałmu\na, dzielą się z nami.
Zamknął drzwi od łazienki i usiadł na brzegu wanny. Nie wiedział, skąd ten jego wybryk,
dlaczego jest taki zły. Przypomniało mu się nagle, jak prze\ywał stratę narciarki, jak
bezradnie oglądał się na wszystkie strony w ciemnym rozszu-miałym tunelu burzowca. Teraz
zaczynało się wszystko od początku. Całe to normalne \ycie, gromadzenie rzeczy. Więc nie
było tych miesięcy między po\egnaniem na Krasińskiego i dniem dzisiejszym? Przecie\
tamtych nawet jeszcze nie pogrzebali, jeszcze słychać echo strzałów w murach Starówki i
Woli...
Ojciec wrócił pózno wieczorem. Był zmęczony, ale zaraz po kolacji usiadł do roboty, którą
zabrał ze sobą z biura. Pracował teraz w zaopatrzeniu jakiejś instytucji węglowej. On 
cukrownik  ¦ który po garstce miaÅ‚u, piasku, krysztaÅ‚u czy rafinady rozpoznawaÅ‚
producenta-cukrownię. Matka prasowała i reperowała przyniesione dzisiaj rzeczy.
 Tatku, czy tatuś w kompanii miał cekaerny?  zapytał Jerzy.
157
Ojciec podniósł oczy. Myślał przez chwilę, jakby się musiał dobrze skupić, \eby sobie
przypomnieć.  ¦ Cekaemy? Tak. ByÅ‚y.
 ???i?? czy hotchkissy?
Ojciec zdą\ył ju\ nachylić się nad robotą. Nowe pytanie zakłopotało go.
 Nie pamiętam, mo\e ???i??... A dlaczego pytasz?
 Tak tylko... U nas w batalionie były i bredy, i ???i??, i digtiarew talerzowy, i angielskie
fajkowe, ze zrzutów, i MG niemieckie.
¦ Co powiesz? [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl