[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Kim był ten Feornin Mac Cadallan? - powtórzył pytanie Parkinson, a jego wąskie
oczka błyszczały podejrzliwością. - Nazwisko brzmi z celtycka i wydaje się bardzo stare.
- To postać z sag - wyjaśnił Martin spokojnie. - Annika nieustannie zakochuje się w
bohaterach sag. Prawdopodobnie boi się współcześnie żyjących chłopców i jest to najpewniej
lęk o podłożu seksualnym, to jedyne wytłumaczenie.
- Martin! - krzyknęła Tone z płonącymi policzkami. - Tak może mówić tylko
odprawiony zalotnik!
- Och, przestańcie! - jęknęła Annika, zanim Martin zdążył wystąpić z kolejną
morderczą repliką. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Mimo woli rzuciła pospieszne
spojrzenie na Rona w nadziei, że on nie rozumie zbyt wielu norweskich słów z dziedziny
psychologii. On tymczasem spotkał jej wzrok spokojny i jakby odrobinę rozbawiony, jak
zawsze.
Annika natychmiast odwróciła oczy.
- Feornin Mac Cadallan... - mruczał Parkinson sam do siebie. - Czy to nazwisko
naprawdę tak brzmi?
- Może niedokładnie tak - powiedział Martin. - Zostało zrekonstruowane. A nie jest
łatwo...
Umilkł. Nie wiedział, ile może powiedzieć.
Parkinson jednak nie dawał za wygraną.
- Jak to jest, Martin? Jak daleko udało wam się posunąć z odczytaniem inskrypcji?
Czy mógłbym ją teraz zobaczyć?
Martin na moment zacisnął szczęki, ale powiedział swobodnie:
- Oczywiście! Ron, czy zechciałbyś przynieść drewno?
Ron wstał bezszelestnie. Martin zwracał się do niego po galijsku, na co Parkinson
natychmiast zareagował. Zerwał się i dosłownie zalał Rona pytaniami w języku galijskim,
chcąc oczywiście wszystkim zaimponować swoimi umiejętnościami. Ron odpowiadał
zaskakująco niechętnie, bąkał coś pod nosem, uprzejmie i to, co trzeba, ale nic ponadto.
Jeszcze go takim nie widzieli. Zdawało się, że nie chce trwonić swego zasobu słów.
Kiedy Ron wyszedł, Parkinson wrócił do stołu. Brwi miał ściągnięte, patrzył gdzieś w
bok.
- Nad czym się tak zastanawiasz? - zapytał Martin ostrożnie.
- Dziwne - mruknął Parkinson. - Bardzo dziwne!
- Ale co?
Parkinson ocknął się.
- Ech, nic. Po prostu słowa, którymi on się posługuje. Kilka wyrażeń, których użył,
brzmiało jak... Posłuchajcie, czy wy jesteście pewni, że on jest Celtem? Nie jest to
przypadkiem jakiś oszust?
- Oszust? Jaki, na Boga, miałby interes w tym, by się ukrywać w takim zapomnianym
przez wszystkich kącie, zwłaszcza, że jest tak poważnie chory?
Rozmawiali przyciszonymi głosami, bo wiedzieli, że ściany w tym domu są cienkie.
- Nie, nie, z pewnością masz rację... Ale czy on naprawdę jest normalny? Moim
zdaniem jest w nim coś psychopatycznego, zwłaszcza te oczy...
Martin i Annika wpatrywali się w podłogę. Przecież oni zastanawiali się prawie nad
tym samym.
Martin jednak natychmiast uniósł głowę.
- To chyba przesada, mówić o psychopatii! Całkiem normalny pewnie nie jest, ale czy
ty byłbyś normalny, gdybyś wiedział, że się powoli, lecz nieuchronnie kończysz? Zachowanie
w takiej sytuacji równowagi i godności musi człowieka wiele kosztować, nie rozumiesz tego?
Annika patrzyła na Martina z podziwem i wdzięcznością. Ileż w nim współczucia! I
jak wiele rozumie!
Umilkli, gdy Ron wrócił i położył na stole drewno z inskrypcją.
- Proszę bardzo! - zawołał Martin agresywnie. - Oto nasze znalezisko. Możemy
oczywiście pomóc w odczytaniu tekstu.
Parkinson spoglądał na dziwny przedmiot leżący przed nim na stole. Wyglądał tak,
jakby miał zamiar się oblizać. Po chwili spojrzał na Martina.
- Chcesz powiedzieć, że jeszcze tego nie odczytaliście?
- Nie do końca. Ale sporo już zrobiliśmy.
- Nic nie mów! - zawołał Parkinson podnosząc rękę. - Nie mów nic więcej! Jeśli ja
zdołam odczytać inskrypcję jako pierwszy, przed wami, to sukces będzie należał do mnie i
tylko do mnie, zgoda?
Lisbeth patrzyła na narzeczonego z niekłamanym podziwem, natomiast twarz Martina
wyrażała głębokie obrzydzenie.
- Proszę bardzo, z naszej strony nie będzie przeszkód. Myślałem, że możemy ze sobą
współpracować, ale jak chcesz! My nie szukamy sławy ani nie chcemy zrobić kariery dzięki
tej inskrypcji.
Parkinson zdawał się nie pojmować, że posunęli się w badaniach już dość daleko.
- Współpracować? - zapytał szyderczym tonem. - Mieliście zamiar osiągać korzyści
moim kosztem? Toście się przeliczyli! Każdy pracuje na swój rachunek! No i wygrywa ten,
kto pierwszy odczyta napis!
Sprawiał wrażenie bardzo z siebie zadowolonego. Chyba nie wątpił w zwycięstwo, bo
z zapałem zasiadł przy stole i zabrał się do roboty. Lisbeth dotrzymywała mu towarzystwa.
Studenci spoglądali na nich z niesmakiem.
Lisbeth pociągnęła nosem.
- To ta przymusowa kąpiel dzisiejszej nocy - uśmiechnęła się przepraszająco.
Tone poderwała się zaniepokojona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl