[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zaskoczona jej reakcją Jane przestała płakać, chociaż na policzkach wciąż
miała ślady łez.
- Wcale cię nie nabieram - powiedziała z urazą w głosie. - Ma w domu
rollsa i ferrari.
Meg pokręciła przecząco głową.
- To niemożliwe. Widziałaś, jak jadł moje kluski? Aż mu się uszy trzęsły!
Jane westchnęła poirytowana tą dziwną argumentacją.
- Powiedziała mi o tym matka Cherry. Zresztą Cherry to potwierdziła,
choć początkowo nie chciała tego zrobić.
Meg była już mniej pewna siebie.
- To po co zatrudniałby się jako księgowy? - rzuciła w jej stronę.
Jane zaczerpnęła głęboko powietrza. Poczuła, że znów zbiera jej się na
płacz.
- Z litości - odparła. - Z litości dla kaleki. Teraz przestało mnie już dziwić
to, że dostałam tę pożyczkę z banku.
Gospodyni pogłaskała ją po ramieniu.
- Nie przejmuj się tym wszystkim - powiedziała. - Todd to Todd. Z
pieniędzmi czy bez.
- Tak, tyle że nie będzie teraz wiedział, czy chodzi mi o niego, czy o jego
pieniądze - ciągnęła Jane płaczliwym głosem. - Jego żona mówiła, że piszą o
nim w różnych gazetach poświęconych gospodarce. Nie czytam ich, ale Todd
może o tym nie wiedzieć.
Meg pokiwała głową. Dopiero teraz pojęła złożoność całej sytuacji.
- Rozumiem - mruknęła.
- To jednak nie potrwa długo - stwierdziła Jane. - Mam zamiar radykalnie
zmienić całą sytuację.
- Jak?
- Z pomocą Rudzielca - odparła Jane. - Todd od dawna jest o niego
zazdrosny. Najwyższy czas, żeby znalazł ku temu powody. Zaproszę go dzisiaj
na kolację, żebyśmy mogli wszystko uzgodnić.
Gospodyni wpadła w popłoch.
- Tylko nie to! - zaprotestowała. - Coltrain zasługuje na coś więcej.
- Oczywiście - zgodziła się z nią Jane. - Wszystko odbędzie się na niby.
Tylko po to, żeby spławić Burke'a - dodała.
- Tylko żeby Coltrain nie czuł się w tej roli fatalnie - przestrzegła ją Meg.
- Nie będzie - powiedziała z całą mocą Jane.
W odróżnieniu ode mnie, dodała w duchu.
Tak jak sądziła, Rudzielec zgodził się przyjść na kolację. Miał, co prawda,
dyżur, więc wziął ze sobą pager, za pomocą którego można go było w razie
czego przywołać. Jane miała mało czasu, dlatego upiekła kurczaka i zrobiła
sałatkę warzywną. Więcej czasu poświęciła swojej osobie. Umalowała się nawet
i elegancko ubrała. Nie chciała, żeby Rudzielec zauważył, co się z nią działo.
Nic jednak nie potrafiło zamaskować smutku, który widniał w jej oczach.
- Czy to naprawdę takie ważne, że on ma pieniądze? - spytał Coltrain,
kiedy siedzieli przy kawie.
- Tak. Zwłaszcza jeśli będzie myślał, że mi na nich zależy - odparła.
- A to już jego problem. Może pozwolisz mu, żeby sam sobie z tym
poradził?
- Niby dlaczego?
- Bo on cię kocha, idiotko! Powinnaś dać mu jakąś szansę - powiedział
Rudzielec. - Ten twój plan wcale mi się nie podoba.
- Nie mam lepszego. Po co się maskował? Odpłacę mu pięknym za
nadobne.
Coltrain patrzył przez chwilę na jej rozpłomienioną twarz. Nie chciał
dopuścić, by zrobiła coś, czego pózniej będzie żałować.
- Pewnie sprawiało mu przyjemność, że pragniesz go dla niego samego -
stwierdził. - Milionerzy nieczęsto mogą mieć taką pewność.
- On też nie.
- Dlaczego?
- Ponieważ mogłam o nim gdzieś przeczytać albo usłyszeć, a potem grać
naiwną gęś.
Rudzielec już chciał jej coś odpowiedzieć, lecz w tym momencie
otworzyły się drzwi i do środka wszedł Todd. Miał na sobie szary dwurzędowy
garnitur, na nogach szyte na miarę buty. Spojrzał najpierw na nich, a następnie
na swojego rolexa. Na lewej ręce miał sygnet z diamentem zdolnym oślepić
konia. Dopiero teraz wyglądał na tego, kim był naprawdę - na przemysłowego
potentata.
- Właśnie miałem zebranie, kiedy pani Emory poinformowała mnie o tym,
co się stało - wyjaśnił, wskazując strój. - Znam już wersję Marie i chciałbym
usłyszeć twoją - zwrócił się do Jane.
Coltrain chrząknął, żeby przypomnieć o swoim istnieniu. Todd spojrzał na
niego swoimi stalowoszarymi oczami.
- Widzę, że jecie kolację - mruknął. - I domyślam się z jakiej okazji.
Rudzielec aż otworzył usta. Ten Burke był znacznie sprytniejszy, niż
przypuszczał.
- Może byśmy więc tak po prostu powiedzieli sobie prawdę -
zaproponował. - Bez żadnych planów, rozgrywek czy udawania. - Posłał Jane
znaczące spojrzenie. - Co wy na to? Zacznijmy od tego, czy dobrze się pan
bawił kosztem Jane? - zwrócił się do Todda.
- Bawił? To chyba nie jest właściwe słowo. Pracowałem jak wół,
zaniedbując bardzo ważne sprawy firmy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl