[ Pobierz całość w formacie PDF ]

środka.
Wysiedli z samochodu. Zatrzymali się obok wspaniałego
tarasu przed kremowymi czteropiętrowymi domami, które
teraz były podzielone na mieszkania. Madeleine Springer
wprowadziła ich frontowymi drzwiami do holu. Pachniało
nowymi aksminsterskimi dywanami i było duszno od cent-
ralnego ogrzewania. Na małym stoliczku przed lustrem stała
kompozycja z suszonych kwiatów. Kiedy czekali na windę,
Madeleine Springer poprawiła sobie szminkę na ustach.
Gordon doszedł na tyle do siebie, że mógł iść o własnych
siłach, chociaż Stanley nalegał, żeby oparł się na jego
ramieniu.
- Przyjemnie tu - wyszeptał bezbarwnym głosem.
- Zwłaszcza latem - powiedziała Madeleine Springer. -
Widok na tarasowe ogrody jest przepiękny. - Spojrzała na
Gordona w lustrze i uśmiechnęła się. - Dokładnie tak sobie
ciebie wyobrażałam - powiedziała. Unieśli się w cicho
szumiącej windzie na ostatnie piętro, a potem Madeleine
Springer poprowadziła ich korytarzem do swojego miesz-
kania. Otworzyła drzwi i weszli do środka. Stanley poczuł, że
są wreszcie bezpieczni.
Madeleine Springer umeblowała swoje mieszkanie, deli-
katnie mówiąc, skromnie. Ich kroki odbijały się głośnym
echem na gołym dębowym parkiecie tak mocno wypolero-
wanym, że czuli się, jakby chodzili po powierzchni jeziora.
Zciany były pomalowane w subtelnym odcieniu żółci. Jedy-
nymi meblami w salonie były trzy fotele Chippendale'a ze
spłowiałymi różowymi, satynowymi siedzeniami, juka w wi-
klinowej doniczce oraz dziwaczna, hybrydowa sofa, częś-
ciowo w stylu francuskim, a częściowo chińskim, z rzez-
bionym oparciem. W pokoju nie było obrazów, firanek ani
zasłon. Okna wypełniała ciemna, gęsta noc.
Pomogli usiąść Gordonowi na sofie. Nadal był śmiertelnie
blady, ale prawie wesoły. Madeleine Springer przeszła do
następnego pokoju i wróciła z białym bandażem, w który
owinęła kikut jego lewej ręki, a potem rozdarła jego koń-
cówkę, aby zrobić temblak.
- Uratowała mi pani życie - powiedział Gord, patrząc na nią.
- Przeżyłbyś tak czy inaczej - powiedziała Madeleine
Springer. - Twoim przeznaczeniem było przeżyć,
przynajmniej na pewien czas, twoim przeznaczeniem było
stracić lewą rękę.
- Nie rozumiem - odparł Gordon.
- Oczywiście, że nie, jeszcze nie. Próbuję ci tylko powie-
dzieć, że i tak wkrótce straciłbyś jakoś swoją rękę. I nic nie
mógłbyś na to poradzić.
- Nie wierzę w fatum - powiedział Gordon.
- To, że nie wierzysz, nie powstrzyma tego, co ma się stać.
- Muszę się napić - powiedział Stanley.
- W kuchni jest wódka - odparła Madeleine Springer. - Są
tam też szklanki.
- Czy mogę skorzystać z toalety? - zapytała Angie.
Stanley zapalił jarzeniówki w kuchni. Zamigotały, zahuczały,
a potem uspokoiły się. Była to luksusowa, nowoczesna
kuchnia, prawdziwa kuchnia do gotowania, z białymi szafami
i mosiężnymi wykończeniami przy ladach. Tylko że gdy
Stanley zaczai otwierać jedna szafkę po drugiej, wszystkie
okazały się puste. W całej kuchni nie znalazł nic do jedzenia,
ani śladu, że kiedykolwiek ktoś przygotowywał tu posiłek.
- Chyba jednak nie ma pani wódki - zawołał do Madeleine
Springer. - Właściwie wygląda na to, że nie ma pani tu
niczego.
Otworzył jedną z szuflad i znalazł pojemnik na sztućce,
zawierający dwa bardzo stare i zardzewiałe noże z owinięty-
mi wokół ich rączek włosami i zardzewiały żelazny talizman
na skórzanym rzemieniu. Był to celtycki krzyż z opaską ze
zbutwiałego płótna, ciasno owiniętą wokół niego.
Stanley wyjął talizman z szuflady i obserwował, jak się
obraca. Ujrzał, że po drugiej jego stronie była twarz. Ujął go
W dłoń i przyjrzał się mu bliżej. Nie było wątpliwości. Była
to ta sama twarz, którą widział wszędzie w domu zwanym
Tennyson.
Kobieta z opaską na oczach i w koronie z poskręcanych
gwozdzi.
Nagle Stanley zdał sobie sprawę, że w drzwiach stoi
Madeleine Springer i obserwuje go z delikatnym uśmiechem
na twarzy.
- Nie możesz znalezć wódki? - zapytała go. Przeszła kuchnię
i wysunęła wysoki, wąski barek. Wyjęła butelkę fińskiej
wódki i odkręciła zakrętkę. Potem zaczęła oddłubywać
kawałki lodu. Stanley zbliżył się do niej, nadal trzymając
talizman.
- Co to jest? - zapytał. - Widziałem to wszędzie w domu przy
Kew. Kołatka, witraże. Z tuzin obrazków i rycin na piętrze.
Teraz otwieram szafkę, szukając wódki, i znowu to znajduję.
Madeleine Springer podała mu drinka. Był przejrzysty, zimny
i aromatyczny, w gustownym kieliszku Bodą.
- Wolałabym zacząć od samego początku - powiedziała. -
Ale mogę ci powiedzieć, czyj prawdopodobnie to wizerunek.
Nazwisko, pod którym jest najbardziej znana, to Isabel
Gowdie.
- Nic mi ono nie mówi.
- Nic dziwnego.
- Ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ją na kołatce,
miałem wrażenie, że jest mi jakoś bliska.
- Możliwe, że widziałeś przedtem jej obraz. Mogłeś ją nawet
spotkać. %7łyła w tylu wcieleniach i pod tak różnymi
imionami, jak...
Stanley łyknął wódki.
- Jak kot? - zasugerował.
- Przepraszam?
- Koty mają dziewięć żywotów, nieprawda?
- O, rozumiem, co masz na myśli - rzekła Madeleine
Springer. - Ale nie, Isabel Gowdie miała ich o wiele więcej
niż jakikolwiek kot. Każdy z tych obrazków i reprodukcji na
piętrze Tennyson przedstawia inną Isabel Gowdie w innym
życiu.
- A co z deszczem? Co z chłopcopsami?
- Były przejawem mocy Isabel Gowdie.
- Myślę, że lepiej, jeśli pani zacznie od początku - rzekł
Gordon.
Madeleine Springer przytaknęła.
- Cała wasza trójka jest do tego aż nadto gotowa. Stanley
potrząsnął lodem w szklaneczce.
- Zanim pani zacznie, chciałbym podziękować za uratowanie
nas stamtąd. Nie wiem, skąd pani wiedziała, że tam jesteśmy,
i jak zdołała pani się tam znalezć, kiedy naprawdę tego
potrzebowaliśmy. Ale pani wiedziała i jestem pani za to
wdzięczny.
- No cóż... tak naprawdę nie powinnam tam być - odparła
Madeleine Springer. - Ale niekiedy nawet przeznaczeniu
trzeba trochę pomóc.
Zaprowadziła go z powrotem do salonu, gdzie Gordon i
Angie siedzieli razem na dziwacznej francusko-orientalnej
sofie. Przysunęła jeden z foteli dla Stanleya, ale sama stała.
Kiedy mówiła, chodziła tam i z powrotem, a jej długa
skórzana peleryna cicho szeleściła po dębowym wypolero-
wanym parkiecie.
- Co jakiś czas w Starym Testamencie spotykamy straszne
ostrzeżenia mówiące o karze, jaką Bóg przewidział dla tych,
którzy nie będą go słuchali. Karą jest plaga.  Pan dotknie cię
suchotami, febrą, zapaleniem. Pan pokara cię obłędem,
ślepotą i niepokojem serca. Pan dotknie cię wrzodem
egipskim, hemoroidami, świerzbem i parchami, których nie
zdołasz wyleczyć .
- Zachwycające - powiedział cicho Gordon. Biorąc pod
uwagę, że niespełna godzinę temu w brutalny sposób stracił
dłoń, jego ogólna kondycja była nadzwyczajna. Ten szybki
powrót do sił Gordona najbardziej przekonał Stanleya, że
powinien wysłuchać, co ma do powiedzenia Madeleine
Springer. Sztuczka ze zniknięciem w samochodzie to jedna
sprawa, lecz sam widział, jak Gordon wykrwawia się na
śmierć, a teraz ma się całkiem niezle.
Madeleine Springer uśmiechnęła się.
- Czy Bóg rzeczywiście zsyła plagi na tych, którzy nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl