[ Pobierz całość w formacie PDF ]

włosach odbijał się blask ognia..." Lewis niespokojnie się
poruszyÅ‚. Raz po raz nawiedzaÅ‚y go urzekajÄ…ce wyobraże­
nia tej leÅ›nej zjawy, którÄ… poznaÅ‚ w dniu powrotu do do­
mu. Nawet gdyby próbował temu zaprzeczać, Caroline
Whiston była wyjątkowo intrygującą zagadką.
Popołudnie upływało Caroline nadzwyczaj spokojnie.
Wcześniej Julia, tknięta nagłą chęcią, pojechała do Nort-
hampton po jakieś rzeczy, których nie można kupić w Ab-
bot Quincey. Czy miaÅ‚o to coÅ› wspólnego z zamiarem od­
wiedzenia miasta przez Richarda Slatera, Caroline nie by­
Å‚a pewna, w każdym razie kapitan oznajmiÅ‚, że z najwy­
ższą przyjemnością będzie Julii towarzyszył. Być może
Julia uknuła intrygę, chcąc wzbudzić zazdrość Lewisa.
Trudno byÅ‚oby bowiem uwierzyć, że po prostu zrezygno­
waÅ‚a z Lewisa na rzecz kapitana Slatera, który miaÅ‚ sto­
sunkowo niewielki majątek i był zdecydowanie mniej
przystojny.
Caroline szybko polubiła kapitana Slatera. Był z natury
praktycznym i pogodnym człowiekiem, a ją traktował
z takÄ… samÄ… galanteriÄ… jak Lavender i JuliÄ™. Czasem gdy
z niÄ… rozmawiaÅ‚, Å‚apaÅ‚a go na spojrzeniu peÅ‚nym nieukry­
wanego podziwu, nie wprawiaÅ‚o jej to jednak w takie za­
kÅ‚opotanie, jak przenikliwy wzrok Lewisa. Mimo wszyst­
ko miaÅ‚a nadziejÄ™, że Richard Slater nie da siÄ™ zwieść po­
chlebstwami Julii i nie padnie jej ofiarą. Ta myśl wydała
jej siÄ™ komiczna. Ilu jeszcze wilków morskich Jego Kró­
lewskiej Mości będzie potrzebowało ochrony przed
sztuczkami pani Chessford?
Minęło ledwie pół godziny, odkąd zamknęły się drzwi
za Julią, gdy w odwiedziny do Lavender zjechały lady
Perceval z córką i hrabina Yardley. Caroline wiedziała, że
tylko czysty przypadek mógÅ‚ je sprowadzić do Hewly aku­
rat wtedy, gdy Julii nie ma, uznaÅ‚a jednak, że jej byÅ‚a przy­
jaciółka oszaleje ze złości, gdy o tym usłyszy.
Jak na styczeń było wyjątkowo ciepło, prawie wiosen-
nie, więc Caroline postanowiła iść na przechadzkę nad
rzekę Little Steep. Przełazem dostała się na drugą stronę
żywopłotu, rozkoszując się wątłym słońcem. %7łałobny strój
nie bardzo nadawaÅ‚ siÄ™ do spacerów, wiÄ™c w koÅ„cu zsunÄ™­
Å‚a z gÅ‚owy czepek, tak że zawisÅ‚ na troczkach. Natych­
miast poczuła się jak pensjonarka na wagarach.
Zcieżka wiÅ‚a siÄ™ tak samo jak rzeka, która w tym miej­
scu byÅ‚a wÄ…ska, lecz gÅ‚Ä™boka. Wody pÅ‚ynęły wartko, bru­
natne po niedawnej odwilży. Caroline obeszła zakręt
rzeki, osÅ‚oniÄ™ty kÄ™pÄ… wierzb, i stanęła jak wryta. Na brze­
gu, oparty o pieÅ„ drzewa, siedziaÅ‚ Lewis Brabant, pochÅ‚o­
nięty łowieniem ryb. W skupieniu zakładał przynętę na
haczyk.
Przez chwilÄ™ przyglÄ…daÅ‚a mu siÄ™ niezauważona. Podob­
nie jak pierwszego wieczoru pobytu Lewisa w Hewly, na­
tychmiast rzuciÅ‚o jej siÄ™ w oczy, jak bardzo odprężony wy­
daje się na świeżym powietrzu. W murach domu sprawiał
takie wrażenie, jakby część jego ja uwięziono, poddano
surowym ograniczeniom. Naturalnie nie można byłoby
powiedzieć, że w salonach kapitan Brabant nie prezentuje
siÄ™ elegancko, zachowywaÅ‚ bowiem swobodÄ™, która po­
magaÅ‚a mu wybrnąć z każdej sytuacji. Ale najlepiej mu­
siaÅ‚ czuć siÄ™ wtedy, gdy nie krÄ™pujÄ… go cztery Å›ciany - Ca­
roline była o tym przekonana.
WstaÅ‚ i energicznym ruchem nadgarstka zarzuciÅ‚ przy­
nętę, po czym usiadł na poprzednim miejscu. Powiew
zmierzwił mu jasną czuprynę. Zauroczona tym Caroline
160
niechcący się poruszyła, Lewis podniósł wzrok i wtedy ją
zobaczył.
- O, panna Whiston! Dzień dobry! Czy przyłączy się
pani?
- Proszę nie wstawać! - powstrzymała go Caroline. -
Przecież dopiero co zarzucił pan wędkę!
Lewis znów oparł się o pień.
- Zdaje siÄ™, że jestem obserwowany - powiedziaÅ‚, wÄ™­
drując skupionym wzrokiem po jej twarzy. - Jak długo już
tu pani stoi?
- Och, zaledwie chwilę - odrzekła. - Myślałam, że
jest pan w domu i bawi gości.
- Scedowałem pełnienie honorów pani domu na La-
vender - wyjaÅ›niÅ‚. - PrawdÄ™ mówiÄ…c, panno Whiston, sa­
lonowe konwersacje maÅ‚o mnie obchodzÄ…. ChwilÄ™ poroz­
mawiaÅ‚em, żeby dostojni goÅ›cie nie poczuli siÄ™ zlekcewa­
żeni, a potem przeprosiłem ich i poszedłem. Z ogrodów
Hewly prowadzi skrót przez nadrzeczne łąki, mogłem
więc szybko dojść tu z wędką.
- A ja panu przeszkodziłam - zauważyła Caroline
i chciaÅ‚a odejść. - O ile wiem, ryby nie znoszÄ… gadatli­
wych ludzi na brzegu całkiem tak samo, jak pan nie lubi
salonów.
- Proszę zostać. - Lewis gestem zaprosił ją na pled,
rozpostarty obok niego na ziemi. - Nie musi pani ze mnÄ…
rozmawiać. Przyjemnie jest po prostu popatrzeć w nurt
rzeki.
Po chwili wahania Caroline usiadła w cieniu rosochatej
wierzby. DzieÅ„ byÅ‚ cichy. W oddali majaczyÅ‚ dach opac­
twa, przez chwilę zastanawiała się więc, co teraz będzie
robiÅ‚ markiz, skoro zostaÅ‚ sam ze swoim tytuÅ‚em. O ucie­
czce jego żony plotkowano w okolicznych wsiach już od
miesiÄ™cy. KrążyÅ‚y różne nieprawdopodobne historie. Jed­
ni twierdzili, że markiza nie mieszka tam już od dawna,
tylko nikt tego nie zauważył, inni, jeszcze bardziej podatni
na sensacje, posuwali siÄ™ do przypuszczenia, że markiz żo­
nę zamordował. Caroline westchnęła. Jej własne kłopoty
wydawaÅ‚y siÄ™ doprawdy bagatelne w zestawieniu z pro­
blemami, jakim musiaÅ‚a stawić czoÅ‚o biedna żona marki­
za. Samotne życie jest trudne, Caroline wiedziała o tym
z własnego doświadczenia.
Na płyciznie przy drugim brzegu rzeki stała nieruchomo
czapla, a dalej spokojnie pasło się stadko kudłatych owiec.
Lewis przeciągnął się i oparł wędkę o pobliski głaz.
- Czasem miło jest pomilczeć i pomyśleć, prawda,
panno Whiston?
- Rzadko można sobie pozwolić na taki luksus - przy­
znała, nieznacznie się uśmiechając.
- Nie wszyscy potrafią milczeć - stwierdził z powagą
Lewis i przez chwilę Caroline zastanawiała się, czy nie
chodziło mu o Julię. Odwróciła twarz, czując na skórze
miłe ciepło słońca.
Lewis wziął do ręki kamień i puścił kaczkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl