[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pogoda ducha i wrodzony porządek, podobnie jak pod powierzchnią wzburzonego oceanu
można znalezć spokojne głębiny. Nikt nie mógłby zarzucić Jedi, że są niezrównoważeni czy
tchórzliwi. Rhinann nie słyszał dotąd o żadnym Jedi, który by nie zginął szlachetną śmiercią.
Czasami, tak jak teraz, kiedy tak się denerwował na myśl o czekającym go spotkaniu, że
nawet jego czwarty żołądek zawiązywał się na supeł, zazdrościł rycerzom Jedi ich
umiejętności wykorzystywania Mocy do kojenia nerwów.
To nie była jednak odpowiednia pora na takie rozważania. Musiał panować nad umysłem
i ciałem. Nie może okazać niezdecydowania czy wątpliwości, bo to by go przedstawiło w
niekorzystnym świetle.
Uświadomił sobie nagle  i o wiele za szybko  że stoi przed właściwymi drzwiami.
Zorientował się także, że oddycha szybko i głęboko, aż od tego wysiłku drżą mu kostki w
nosie. Z trudem zmusił się do zachowania spokoju, przynajmniej na pozór.
Otworzył drzwi i wszedł. Przedpokój nie był jego zdaniem dość przestronny, ale nawet
Wielka Hala Spotkań nie wystarczyłaby na podkreślenie dystansu, jaki miał go dzielić od jego
mocodawcy podczas tego spotkania. Rhinann poświęcił chwilę na podziwianie architektury
przedpokoju. Sufit był kolebkowo sklepiony, a linie żłobkowanych ścian łagodnie zagięte, co
sprawiało przyjemność jego oczom. W pomieszczeniu było niewiele mebli. Stało tu tylko
kilka krzeseł, niewielka kanapa i niski stolik. Zciany miały stonowane kolory, a łagodne
światło dochodziło nie wiadomo skąd. Sala wyglądałaby bardziej przytulnie, a nawet kojąco,
gdyby nie osoba, która weszła przez drzwi w drugim końcu... ktoś, kto ocalił go przed losem
niewolnika, zapewnił mu zaszczytne stanowisko i dopilnował, żeby był sowicie
wynagradzany za swoją pracę. To właśnie jemu Haninum Tyk Rhinann zawdzięczał
dosłownie wszystko.
Mimo to obawiał się go bardziej niż kogokolwiek w galaktyce.
 Zechciej usiąść, Rhinannie  powitał go Darth Vader.
 Chyba czas, żebyśmy stawili czoło rzeczywistości, I-Five  odezwał się Den.
 Którejś konkretnej rzeczywistości?  zainteresował się android.  Jak zapewne wiesz,
liczba możliwych równoległych światów jest dosłownie astronomiczna.
Sullustanin z chęcią by walnął androida w ucho, ale nie miał nic oprócz gołych pięści,
więc oparł się pokusie. Nie było sensu kaleczyć sobie dłoni, a z doświadczenia wiedział, że
właśnie tak by się to skończyło. Modele typu I-Five, chociaż przestały być produkowane,
miały bardzo wytrzymały, durastalowy pancerz.
Obaj kroczyli ulicą, znaną w tej okolicy pod nazwą Slan. Wracali do nory, w której razem
mieszkali. Den przypomniał sobie o cieknącym kranie w łazience i pająkokaraluchach tak
dużych, że mogłyby go wypchnąć z łóżka. Byłby gotów zrobić wszystko, byle tylko nakłonić
I-Five do odlotu z tej zapowietrzonej, przeludnionej planety.
Na szczęście ulica Slan była niezle oświetlona i trochę bezpieczniejsza niż inne arterie
komunikacyjne Karmazynowego Korytarza. W dodatku okoliczni przestępcy nauczyli się
omijać I-Five szerokim łukiem. Wiedzieli, że świetnie strzela z laserów zainstalowanych w
każdym palcu wskazującym. Do tej pory Den zdążył wytrzezwieć. Jak zapewnił barmana,
rzeczywiście trudno było doprowadzić Sullustanina do stanu upojenia alkoholowego, a
zresztą nawet gdyby się to komuś udało, istoty tej rasy umiały błyskawicznie pozbywać się
skutków nadużycia alkoholu bez nieprzyjemnych dolegliwości, zwanych potocznie kacem.
Wraz z otrzezwieniem Den uświadomił sobie jednak, że był idiotą, decydując się na wizytę w
pubie w tej dzielnicy o tak póznej porze. Jak to dobrze, że I-Five postanowił go odnalezć.
Mimo to Sullustanin zdecydował się przemówić przyjacielowi do rozumu.
 Zrobiliśmy wszystko, co się dało  powiedział, kiedy przechodzili obok obskurnej
galerii, której migotliwe trójwymiarowe reklamy zachwalały wymyślne sposoby zaspokajania
zmysłowych potrzeb.  Sam musisz przyznać, że wyczerpaliśmy wszystkie dostępne zródła
informacji. Podążaliśmy każdym wyraznym i mniej wyraznym tropem. Nawet gdyby Jax
Pavan wciąż jeszcze żył i cały czas przebywał na Coruscant, dalsze próby odnalezienia go
będą wyglądały jak szukanie igły w stogu siana.
Android nie odpowiedział, więc Den zerknął na niego kątem oka. Na metalowej twarzy
jego towarzysza nie mogła się malować gra uczuć, ale w ciągu wielu lat swojego istnienia I-
Five nauczył się znakomicie symulować wyraz twarzy. Subtelnie zmieniając kąt ustawienia i
intensywność świecenia fotoreceptorów, a także imitując gesty i ruchy, potrafił zdumiewająco
dokładnie naśladować zachowanie ludzi. To właśnie dlatego Den i większość ludzi uważali
androida raczej za istotę żywą niż maszynę.
W czasie swojej pracy  kiedy ją jeszcze miał  Den także się nauczył rozpoznawać
wyraz twarzy i mowę ciała ludzi. Zorientował się więc, że w tej chwili I-Five wygląda na
bardzo zadowolonego z siebie.
 O co chodzi?  zapytał.
 Znalazłem go  odparł android.
 Czyżby?  mruknął sceptycznym tonem Sullustanin. Już kiedyś to przerabiali... prawdę
mówiąc kilka razy.  A gdzie mianowicie miałby się znajdować w tej chwili?
 Jestem świadom tego, że fałszywe tropy, na które mnie przedtem skierowano, sprawiły
nam trochę kłopotów...
 Ciekawy eufemizm  przerwał Den.  Jeżeli chodzi o mnie, próbę wyrwania mi rąk
przez naszpikowanego przyprawą Abyssina czy uwikłanie się w wojnę gangu Drapieżników z
Purpurowymi Zombie nazwałbym raczej kompletną katastrofą. Domyślam się jednak, że
może trochę przesadzam...
 Nadal jesteś cały i zdrowy  zauważył android.
 Tylko pod względem fizycznym  zastrzegł Sullustanin.  Moja psychika jest w tej
chwili jedynie cieniem samej siebie. Obawiam się, że już nigdy nie będę umiał śmiać się tak
uroczo jak dawniej.
I-Five go zignorował.
 Zgodnie z informacjami, jakie mi przekazano, Jax przebywa w tej chwili w sektorze
Yaam  powiedział.
 Jasne, jasne... mamy do przeszukania zaledwie jakieś osiemdziesiąt kilometrów
kwadratowych  burknął Den.  Chyba wiesz, jak nazywają tę część najniższych poziomów,
prawda?
 To lepsze niż przeszukiwanie całej planety  stwierdził I-Five.  I wiem, jak nazywają
tę okolicę. To Slumsy Blackpit.
 Właśnie  przytaknął reporter.  Co za parszywa nazwa. Parszywe nazwy zazwyczaj
oznaczają parszywe miejsca, a my zamierzamy się trzymać od takich miejsc jak najdalej.
Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, potknął się i o mało nie przewrócił o
nieprzytomnego albo zabitego Snivvianina, rozciągniętego w mrocznej wnęce z drzwiami.
Nieco dalej przed nimi sprzeczka między Klatooinianinem a Ishi Tibem zaczynała się szybko
przeradzać w morderczą walkę. Obaj przeciwnicy wyciągnęli wibroostrza i obchodzili się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl