[ Pobierz całość w formacie PDF ]

centralną, wiodącą ku południowej bramie Abaddrah i traktowi handlowemu poza nią.
Wkrótce rozbryzgujący dookoła błoto i grudy ziemi rydwan przetoczył się przez główne
skrzyżowanie dróg za murami miasta. Postawny woznica z rozwianą grzywą czarnych włosów
rozejrzał się bacznie dookoła w poszukiwaniu pościgu, lecz takowego nie dostrzegł. Zagwizdał
przeciągle i ściągnął cugle, wprowadzając czterokonny rydwan przez otwartą bramę do gospody
Otsgara.
- Hej, stajenni, zamknijcie no i zaryglujcie tę bramę! Zafriti, jesteś tu? Sprowadz pomoc, mamy
rannego! - Objeżdżając podwórzec, Conan zatrzymał strudzone konie, uwiązał cugle i zeskoczył z
rydwanu, by uklęknąć przy Izajabie. Chudy Shemita leżał bezwładnie z głową na nogach Asrafela.
Jego oliwkowa skóra nabrała szarawego odcienia, a ramię, choć krew sączyła się z rany tylko
cienką strużką, było napuchnięte i aż do barku przybrało fioletowo-zieloną barwę. Gdy Conan
dotknął ciała wokół rany, z ust Izajaba dobył się zdławiony jęk, jego pierś zadrżała konwulsyjnie,
głowa przekrzywiła się z boku na bok, a oczy nieomal wyszły z orbit.
- Daj spokój, Izajabie, wyjdziesz z tego! Zaraz położymy cię do łoża i opatrzymy jak należy to
lekkie draśnięcie! Nie takie rany odnosiłeś...
- Nie, Conanie, czuję truciznę, która krąży w moich żyłach i jak ogniste węże wgryza się w
serce. - Głos Izajaba był zdyszany i żałośnie wręcz słaby. - Już wkrótce będę martwy jak stary
Ebnezub. Proszę jednak, nie róbcie ze mnie mumii! - Umierający zakaszlał, a jego głos przeszedł po
chwili w głuche rzężenie. - Wrzućcie mnie do Styksu. Nie chcę trafić w ręce łudzi pokroju
Horaspesa.
- Dobrze, stary druhu. - Conan z powagą pokiwał głową. Zjawiła się wezwana przez Zafriti
służąca, niosąca słoje z maściami i bandaże, lecz stanęła w progu, kompletnie bezradna. Stała
wyraznie zdeprymowana wyglądem Izajaba, aż Cymmerianin odprawił ją machnięciem ręki.
- Conanie, mam coś dla ciebie - umierający uniósł się lekko i sięgnął zdrową ręką za pazuchę. -
Być może nigdy nie odważyłbym się powiedzieć ci... ale teraz to już nieistotne. Wez, to twoje. - Nie
trudz się, Izajabie - rzekł Conan - odpoczywaj. Shemita jednak wyjął zza pazuchy zawieszoną na
rzemyku na szyi skórzaną sakiewkę wielkości śliwki. Otworzył ją zwinnie jedną ręką i pochylił
głowę, by spojrzeć na zawartość, gdy położył sobie sakiewkę na unoszącej się spazmatycznie
piersi.
- Zaczekaj, pomogę ci. - Conan machnął ręką i poluzował rzemyk. Wewnątrz sakwy coś
rozbłysło błękitnym blaskiem. Odwracając mieszek barbarzyńca wyłuskał zeń złoty pierścień z
wprawionym weń niebieskim szafirem - Gwiazdę Khorali.
- Kiedy cię znalezliśmy na pustyni, miałem to już przy sobie. Ukradłem to temu głupcowi,
którego ścigałeś, kiedy w południe usnął pod krzakiem. Wyłuskałem owo cacko z jego juków, a na
to miejsce podłożyłem bryłkę kwarcu. Zmiem twierdzić, że nawet nie odczuł jego braku.
Izajab uniósł gorejący błękitny kamień w trzęsącej się dłoni, i na widok klejnotu Asrafel aż
rozdziawił usta. Zafriti z chciwym uśmiechem podeszła bliżej. Nawet Conan nie posiadał się ze
zdumienia.
- I przez cały czas miałeś to przy sobie? Ależ człowieku, przecież za to mogłeś kupić i sprzedać
prawie każdego z nas! - Izajab zarechotał ochryple. - Kiedy powiedziałeś, że ma wartość całego
skarbca złota, nie bardzo wiedziałem, co z tym począć. Zwykle odsprzedawałem moje łupy
Otsgarowi za bezcen. Taki klejnot to zbyt wiele dla pospolitego złodzieja. Zbyt niebezpiecznie jest
posiadać coś równie cennego. - Izajab z trudem, chrypiąc przerazliwie, próbował nabrać tchu i cały
aż zadygotał. Jego dłoń opadła do boku. Conan wyjął pierścień z drętwiejących palców łupieżcy,
aby ponownie unieść klejnot i przytrzymać przed oczami umierającego. - Poza tym - wyszeptał
Izajab - bogacenie się, to tylko część prawdy o złodziejach. Kradnie się z przyzwyczajenia... dla
zabawy i przyjazni...
Chrapliwy oddech łupieżcy ucichł, gdy mężczyzna z oczami wciąż błyszczącymi od rzucanego
przez szafir blasku, wyzionął ducha.
Conan przyłożył ucho do jego piersi, a potem zamknął zmarłemu powieki. Pomógł Asrafelowi
podnieść ciało przyjaciela i ułożyć je wzdłuż na platformie rydwanu. Klejnot znikł z jego dłoni,
dołączając do innych łupów, które wedle złodziejskiego zwyczaju miał poutykane w przemyślnych
kieszeniach, wszytych pod ubraniem. Spojrzał na swego kompana łupieżcę. Z całej bandy zostało
ich już tylko dwóch.
- Cóż, na tym kończy się mój pobyt w tym mieście. Muszę cię ostrzec, już wkrótce zjawią się tu
straże, będą mnie poszukiwać. Nie - dawno, całkiem przypadkowo odrąbałem kolejną gałąz
królewskiego rodu. - Zarechotał, choć w jego głosie wciąż pobrzmiewało echo silnych emocji. - To
wszelako nie powinno zagrażać gospodzie ani tym, co w niej pracują. Wezmę ten rydwan i
odciągnę stąd pościg. Po drodze wrzucę naszego przyjaciela do najbliższego kanału.
- Wspaniale, Conanie! Jadę z tobą! - Zafriti, przyodzianą w jaskrawo-fioletową, muślinową
szatę upiętą na śniadym ramieniu, skinęła energicznie na służkę. - Hama, zapakuj same moje
najlepsze rzeczy. - Kiedy dziewczyna służebna oddaliła się, Stygijka zmysłowym, tanecznym
krokiem podeszła do Conana, a jej oczy zapłonęły pożądaniem. - Kiedy już spieniężysz w Ophirze
swój legendarny klejnot, będziemy mogli żyć tam jak królowie! Hyboryjskie krainy staną dla nas
otworem!
- Nie, wstrzymaj się! - rozległ się nagle drżący, ochrypły głos Asrafela.
- Zafriti, posłuchaj, kocham cię. Conanie, jeśli chcesz zabrać ją ze sobą, będziesz musiał
najpierw zmierzyć się ze mną. Dość już czekałem i cierpiałem bez słowa! - Shemita, choć szczupły i
muskularny, w porównaniu z Conanem był marnym cherlakiem. Bladość jego twarzy i drżenie rąk
świadczyły, iż zdawał sobie z tego sprawę, mimo to nie cofnął dłoni zaciśniętej na rękojeści miecza.
- Posłuchajcie oboje... - Conan zdjął dłonie tancerki ze swojego ramienia i cofnął się o krok. -
Zafriti, wcale nie zamierzałem zabierać cię ze sobą. Asrafelu - stając naprzeciw młodzieńca on
również położył dłoń na rękojeści miecza. - Jeśli chcesz walczyć ze mną o klejnot, proszę bardzo. O
dziewczynę wszelako nie zamierzam krzyżować z tobą miecza.
- Ale, Conanie - Zafriti przytuliła się doń kurczowo. - Chyba po tym, co zaszło między nami, nie
zamierzasz mnie opuścić? - Objęła obiema rękami muskularne ramię mężczyzny i ścisnęła mocno.
- Teraz, kiedy Otsgarnie żyje, jestem wreszcie wolna. I nic mnie tu już nie trzyma.
- Jeżeli jesteś wolna, Zafriti - rzekł Conan, a do jego głosu zakradła się lodowata nuta - to
uwolnij się także ode mnie. Mniemam bowiem, iż nie byłabyś mi wierna bardziej, niż byłaś w
stosunku do Otsgara. - Ponownie odepchnął ją od siebie i ani przez chwilę nie spuszczał wzroku z
Asrafela, który stał obok, nie dobywając miecza z pochwy.
- Na Croma, kobieto! Ten Vanir to jeszcze młodzik, ale kocha cię i da ci wszystko, czego
pragniesz! Nie jestem jak on zaślepiony miłością, byś mogła mnie sobie owinąć dookoła palca. Nie
zamierzam spełniać twych zachcianek i być twą zabawką. Szlaki, którymi wędruję, są zbyt
niebezpieczne, by można grać w takie gierki.
- Jesteś okrutnikiem, Conanie! - Stygijka ukryła twarz w dłoniach, a jej ramiona zatrzęsły się od
szlochu. - Kiedy żył Otsgar, nie miałeś skrupułów, by mu mnie odebrać!
- Nie, Zafriti, nie jestem okrutny, lecz łagodny. Oto masz przed sobą człowieka, który pragnie
cię ponad życie i by cię zdobyć, nie zawahał się nawet wyzwać mnie na pojedynek. Może okaże się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl