[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To prawda - odparł zwiadowca z niezwykłym jak na niego niepokojem - ale co na
to poradzić? Wystarczy, abyśmy tylko raz spojrzeli podejrzliwie, a napadną
nas, zanim będziemy gotowi. Chingachgook domyślił się po znaku, jaki
dałem Unkasowi, że coś tu się święci. Ostrzegę go, że wpadliśmy na
ślad Mingów, a jego indiańska natura powie mu, co robić.
. Przyłożył palce do ust i syknął, a Duncan instynktownie odskoczył, bo wydało
mu się, że słyszy syczenie węża. Chingachgook siedział z głową wspartą na ręce i
głęboko nad czymś rozmyślał. Na ostrzegawczy syk stworzenia, którego imię nosił,
wyprostował się i swymi czarnymi oczami szybko, uważnie rozejrzał się wkoło.
Lecz nic poza tym błyskawicznym i zapewne mimowolnym ruchem nie zdradziło jego
niepokoju. Nawet nie dotknął strzelby, którą miał pod ręką, jakby o niej
zapomniał. Tomahawk, dla wygody nieco wysunięty zza pasa, wyśliznął się na
ziemię, a stary Indianin zgarbił się, rozluźnił mięśnie, jakby w
zupełnym wypoczynku.
165
Wracając do dawnej pozycji, chytrze zmienił tylko położenie rąk, jakby po to, by
je wyciągnąć swobodniej, i czekał, co będzie dalej, spokojnie i odważnie jak
prawdziwy indiański wojownik. Ale Heyward dostrzegł, że Chingachgook niby
drzemiąc nozdrza ma rozdęte, głowę lekko przechyloną na bok, by lepiej słyszeć,
a spojrzeniem bezustannie przeskakuje z przedmiotu na przedmiot.
- Niech pan spojrzy na tego zadziwiającego człowieka! - szepnął
Sokole Oko ściskając ramię Heywarda. - Wie, że najmniejszym ruchem czy
nieostrożnym spojrzeniem pokrzyżuje nasze plany i zda nas na łaskę wrogów...
Przerwał mu błysk i huk wystrzału. Tam gdzie Heyward patrzył z podziwem,
wirowały teraz iskry z rozbitego ogniska, a Chingachgook gdzieś zniknął
niepostrzeżenie. Zwiadowca przyłożył sztucer do ramienia i niecierpliwie czekał
na ukazanie się wroga. Lecz napad skończył się na tym j ednym nieudanym zamachu
na Chingach-gooka. Raz czy dwa Heyward i zwiadowca słyszeli jeszcze odległy
szelest rozsuwanych krzaków, jakby przedzierał się przez nie człowiek lub inne
stworzenie. Sokole Oko wkrótce wskazał Heywardowi "sznurujące" wilki;
najwidoczniej uciekały pospiesznie przed-jakimś intruzem, który ]ę spłoszył. Po
krótkiej i niespokojnej chwili oczekiwania usłyszeli wreszcie plusk wody, a
zaraz po nim drugi strzał.
- To strzelił Unkaś! - zawołał zwiadowca. - Chłopiec ma dobrą broń.
Znam^fej huk, jak ojciec zna szczebiot swego dziecka, bo używałem jej, zanim
zdobyłem lepszą.
- Ale co to ma znaczyć? - zapytał Duncan. - Ktoś na nas czyha.
- Z rozbitego ogniska widzę, że ktoś miał złe zamiary, ale sądząc po
Indianinie, wróg nie dopiął celu - odparł zwiadowca biorąc broń na ramię i
idąc do Chingachgooka, który właśnie w tej chwili wynurzył się w
kręgu światła w samym środku fortu. - No, jak tam, sagamore? Czy
to naprawdę Mingowie depczą nam po piętach? A może to tylko jeden z tych
gadów, "o wloką się za wojskiem, skalpują zwłoki, a później w domu
przed babami chwalą się swym bohaterstwem?
Chingachgook spokojnie siadł na dawnym miejscu i nie odezwał się słowem, dopóki
nie zbadał głowni trafionej kulą, która o mały
166
włos jego nie ugodziła. Dopiero potem podniósł palec w górę i rzekł
tylko jedno słówko po angielsku:
- Jeden.
- Tak myślałem - siadając odparł Sokole Oko. - Łajdak dał nura w wodę, zanim
Unkas go dopadł. Będzie teraz łgał, ile wlezie,
0 tym, jak siedział w zasadzce i czatował na dwóch Mohikanów
1 jednego białego myśliwego, bo w takiej potyczce obaj oficerowie niewiele
więcej są warci od widzów. Kula tego łotra przeleciała ci tuż nad uchem, Wielki
Wodzu.
Chingachgook spojrzał obojętnie na głownię przebitą kulą i znów przybrał
poprzednią postawę. Jego spokoju nie mogła zakłócić taka drobnostka. W tej
chwili Unkas wśliznął się między nich i siadł przy ognisku, a jego mina była tak
samo obojętna, jak wyraz twarzy ojca.
- Co się stało z naszym wrogiem, Unkasie? - zapytał Duncan. - Słyszeliśmy huk
twej strzelby i spodziewamy się, żeś nie strzelał daremnie.
Młody wódz odchylił fałdę swej myśliwskiej bluzy i z niewzruszonym spokojem
pokazał kosmyk włosów - znak odniesionego zwycięstwa. Chingachgook wziął skalp w
rękę i przez chwilę przyglądał mu się bardzo uważnie. Potem rzucił go z
pogardliwym wyrazem twarzy.
- Oneida! - powiedział.
- Oneida! - powtórzył zwiadowca, który tak samo jak Indianie przestał się
interesować całym zajściem i niemal dorównywał im obojętnością, ale teraz
z poważną miną podszedł, by obejrzeć krwawy skalp. - Na Boga, jeżeli
Oneidowie są na naszym tropie, to wkrótce otoczą nas ze wszystkich stron! Biali
nie dojrzą różnicy między włosami z głowy tego czy innego Indianina. A
jednak sagamore twierdzi, że to skóra z czaszki Minga. Co więcej, wymienia
nawet plemię, do którego należał ten biedak. A co ty mówisz, chłopcze?
Unkas wzniósł oczy, spojrzał w twarz zwiadowcy i odpowiedział swym łagodnym
głosem:
- Oneida.
- Orieida! I ty tak mówisz! Słowu Indianina na ogół możn.i wierzyć.
Ale jeżeli poprze go drugi, można przysięgać, że powiedzieli prawdę.
I
iskr
Ostatni Mc
Jatr \QS Penimore Cooper, t°n ^ stanie New Jersey, roz trzyc^^estegO roku
życia. Pier" powjL\ć ,,Szpieg" (1821). W pier-v\Zą książkę morską,
,,Pilotj',,f won*'^go korsarza", odnosząc kokt!| Z^^nęCony powodzeniem
Coopuj(tm), pow ^ści z życia Indian półnof m
^ Jako
..Pięcioksiąg prz^j,^ rwałego dorobku literatuij jjy
czołowe miejsce w gro^j ^ sią nań: "Pogromca Zwjw ^piciel Siadów",
,,Pionieromj Ostatni Mohikanin" (1825)'-" ' zdobyła sobie r ysa ta to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl