[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To nie jest komnata Rady!
Kuli rozejrzał się dookoła i poczuł, jak odsłania się przed nim kolejna tajemnica.
- Nie. To komnata, w której zginał Eallal. Od jego śmierci stoi opuszczona i zwie się
Przeklętą.
- A jednak nas podeszli! - warknął wściekły Brule. Kopał leżące na podłodze
zezwłoki. - Weszliśmy w pułapkę jak głupcy! Odmienili tę komnatę czarami...
- Mamy więc przed sobą więcej takich diabelskich sztuczek - stwierdził Kuli. - Jeśli w
radzie Yalusji są jacyś prawdziwi ludzie, to znajdują się oni teraz w komnacie Rady.
Chodzmy tam szybko!
Pobiegli przez puste korytarze pozostawiając po sobie komnatę pełną martwych ciał.
Stanęli przed komnatą Rady. Kuli wzdrygnął się. Przez drzwi doszedł go głos, jego głos.
Kiedy odsłaniał zasłony, jego dłoń drżała. W komnacie znajdowali się członkowie
Rady. Wyglądali tak samo jak ci, których niedawno zabili. A na podwyższeniu stał Kuli, król
Yalusji. Przestraszony cofnął się.
- To jest szaleństwo! - wyszeptał. - Czy jestem Kullem? Czy to ja stoję tutaj, czy też
Kuli to tamten w sali? Czy jestem tylko jakąś zbłąkaną myślą?
Brule potrząsnął nim gwałtownie przywracając jasność umysłu.
- Na Yalkę! Nie bądz głupcem, Kullu. Jeszcze się dziwisz? Po tym wszystkim, co
widzieliśmy? Przecież to prawdziwi ludzie, a tamten to człowiek-waż, który przyjął twą
postać. Ty miałeś być trupem, a on miał rządzić przez nikogo nie zdemaskowany. Zabij go,
inaczej jesteśmy straceni. Za nim stoją prawdziwi Czerwoni Zabójcy. Nikt prócz ciebie nie
dosięgnie tego stwora. Szybko.
Kuli otrząsnął się z oszołomienia i dumnie podniósł wyżej głowę. Wziął głęboki haust
powietrza niczym pływak przed wskoczeniem do morza. Potem jednym długim, tygrysim
skokiem znalazł się na podwyższeniu. Brule miał rację. Byli tu wyćwiczeni w szybkim
niczym myśl reagowaniu Czerwoni Zabójcy. Ktokolwiek spróbowałby zabić uzurpatora,
zginałby natychmiast. Ale widok Kulla, który wyglądał jak stojący na postumencie król, zbił
ich na chwilę z tropu. Ale to wystarczyło. Człowiek-wąż sięgnął ku mieczowi, ale nie zdążył
dotknąć rękojeści. Kuli przeszył jego pierś i stwór, który dla obecnych był królem, padł
martwy.
- Stójcie! - Kuli uniósł rękę pragnąc zmniejszyć zamieszanie. Wskazał na ciało, które
leżało u jego stóp. Twarz powoli znikała zmieniając się w łeb węża. Przerażeni doradcy
cofnęli się. Jednymi drzwiami do komnaty wszedł Brule, a drugimi Ka-nu. Obaj uścisnęli
okrwawioną dłoń króla.
-Mieszkańcy Yalusji! - zaczął Ka-nu. - Widzieliście wszystko na własne oczy. Oto
Kuli, prawdziwy, najwspanialszy z władców, którzy rządzili dotąd Yalusją. Potęga Węża
została złamana. Jesteście prawdziwymi ludzmi. Panie, jak brzmią twe rozkazy?
- Wezcie to ciało - powiedział Kuli. Gwardziści wykonali jego rozkaz. - Chodzcie za
mną.
Poszli w kierunku komnaty zwanej Przeklętą. Brule, który był bardzo zaniepokojony
stanem króla, pragnął go podtrzymać, ale Kuli odtrącił jego ramię. Rany krwawiły coraz
bardziej, a droga nie chciała się skończyć. W końcu stanęli przed drzwiami. Weszli do środka.
Słysząc przerażone okrzyki członków Rady, Kuli roześmiał się dziko. Rozkazał gwardzistom
rzucić ciało koło stosu innych. Kiedy to zrobili, gestem nakazał wszystkim wyjść z komnaty.
Zamknął za wszystkimi drzwi.
Miał zawroty głowy. Otaczały go białe, dziwne twarze rozpływające się we mgle.
Krew płynęła po jego skórze. Wiedział, że musi to zrobić prędko lub nie zrobi tego nigdy.
Zgrzyt wydobywanego z pochwy miecza wypełnił komnatę.
- Brule, jesteś tu?
- Tak, panie - twarz Pikta zdawała się być tuż obok, ale jego głos dochodził z
odległości setek kilometrów i lat.
- Pamiętaj o przysiędze. Każ im się cofnąć.
Lewą ręką odsunął tych, którzy stali bliżej niego. Uniósł miecz. W ten cios włożył całą
siłę, jaka jeszcze drzemała w jego mięśniach. Miecz wbił się po rękojeść w drzwi i futrynę
zamykając na zawsze komnatę.
Zatoczył się jakby był pijany.
-Niech komnata ta będzie podwójnie przeklęta. Ciała leżące tam niech zgniją w niej i
zostaną na zawsze, symbolizując złamanie potęgi Węża Tu i teraz przysięgam, że przez
wszystkie ziemie i morza będę ścigał ludzi-węży. Nie zaznam spokoju, dopóki wszyscy nie
zginą. Dopóki dobro nie zwycięży zła. Przysięgam... ja... król... Yalusji... Kuli...
Kolana ugięty się pod nim, a twarze stojących wokół ludzi zawirowały. Kuli padł na
podłogę, twarzą do ziemi.
Doradcy biegali tam i z powrotem jęcząc. Nie wiedzieli co zrobić. Ka-nu roztrącił ich
pięściami wściekle klnąc.
- Odsuńcie się durnie! Chcecie, aby ostatnia iskra życia, która jeszcze się w nim tli,
zgasła przez waszą głupotę? Brule? Już jest martwy, czy będzie żyć? - zapytał pochylonego
nad królem wojownika.
- Martwy? - Brule zaśmiał się drwiąco. - Nie tak łatwo zabić człowieka takiego jak on.
Brak snu i stracona krew osłabiły go... Yalko! Ma parę głębokich ran, ale żadna nie jest
śmiertelna. Lepiej jednak by było, żeby ci krzyczący durnie sprowadzili tu szybko jakieś
kobiety.
Nagle oczy Brule rozbłysły.
-Na Yalkę! Nie myślałem, Ka-nu, że w czasie upadku i degeneracji jaki mamy teraz,
może żyć ktoś taki jak on. Już za parę dni będzie siedział w siodle. Niech się wtedy ludzie-
węże strzegą Kulla z Yalusji. Na Yalkę! To będzie wspaniałe polowanie! Pod rządami takiego
człowieka czekają nas lata dobrobytu i spokoju.
Ołtarz i skorpion
- Boże pełznącej ciemności! Pomóż mi!
Na zimnej, marmurowej posadzce klęczał szczupły chłopiec. Jego serce przeniknęło
większym chłodem, niż zimno kamieni, na których klęczał. W panującym w komnacie
półmroku, ciało młodzieńca zdawało się świecić niczym kość słoniowa.
Ponad nim, w ciemności widać było sklepienie z lapis lazuri. Naprzeciwko drzwi
błyszczał złoty ołtarz, na którym stał wspaniale wyrzezbiony w krysztale posąg skorpiona.
- Wielki Skorpionie! -jęczał młodzieniec. -Pomóż swemu wyznawcy! Dawno temu
Gonra zwany Mieczem, skonał na stosie ciał barbarzyńców chcących zbezcześcić twoją
świątynię. On był jednym z moich największych przodków. A ty, jak powiedzieli kapłani,
obiecałeś pomagać rodowi Gonry przez wszystkie wieki.
- Wielki Skorpionie! Jeszcze nigdy żaden mężczyzna ani kobieta z tego rodu nie
prosili cię o wypełnienie tej obietnicy. Ale teraz, gdy nadeszła godzina wielkiej potrzeby,
przyszedłem tu, by błagać cię o spełnienie tamtej obietnicy. Przypomnij ją sobie! Na krew
wypitą przez miecz Gonry! Na krew, która wypłynęła z jego ciała!
- Wielki Skorpionie! Mój wróg to arcykapłan Czarnego Cienia zwany Thuronem. Król
Yalusji, Kuli, wyruszył z miasta o purpurowych wieżach. Ogniem i mieczem karze kapłanów
Czarnego Cienia. Oni nadal składają ludzkie ofiary swym czarnym, dawnym bogom. Urągają
mu. Ale zanim zdoła nadejść król, ja i dziewczyna, którą kocham, nie będziemy już wśród
żywych. Zanim nas uratuje, zostaniemy złożeni w ofierze na czarnym jak noc, ołtarzu
świątyni Wiecznego Mroku. Thuron obiecał, iż nasze ciała poddane zostaną starodawnym, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl