[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Cleata na kolanach i dłoniach, miał jednak trudności z utrzymaniem się, ponieważ
powierzchnia deski była mokra i zabłocona, a Cleat rozpaczliwie nią szarpał.
Był już w połowie drogi, kiedy poczuł, że deska przed nim zaczyna się zapadać.
– John! – zawołał wuj Robin. – John, pospiesz się! Deskę też wciąga!
Pan Cleat patrzył dzikim wzrokiem. Przestał krzyczeć i wyciągał do Johna rękę.
– Uratuj mnie… – powiedział tak cicho, że John ledwie to usłyszał.
W końcu udało mu się dotrzeć do pana Cleata i dotknął czubków jego palców. Przez
ułamek sekundy zdawało się, że go złapie, ale deska pochyliła się jeszcze bardziej i John
o mało nie poleciał do przodu. Wyciągnął dłoń, by się przytrzymać, i na chwilę dotknął
trawy. Zafalowała jak żywa, więc natychmiast cofnął rękę.
– Musisz wracać! – krzyknął Courtney.
John patrzył na pana Cleata, pan Cleat wpatrywał się w niego. John spróbował
przesunąć się jeszcze kawałek do przodu, ale Courtney trzymał go mocno za kostki i nie
było to możliwe.
– Nie!! – wykrzyknął pan Cleat, kiedy John zaczął odpełzać. – Nie!!!
Courtneyowi udało się ściągnąć Johna z deski i odsunąć na bezpieczną odległość od
linii ley.
Patrzyli przerażeni i bezradni, jak pan Cleat coraz rozpaczliwiej ściska deskę
i próbuje się na niej podciągnąć. Pojękiwał ze strachu i wysiłku. Udało mu się złapać za
deskę kawałek dalej, jednak siła, która go wciągała, była zbyt potężna. Łokcie pana
Cleata zapadły się pod ziemię, potem zniknęły barki, a kiedy to nastąpiło, deska stanęła
niemal pod kątem czterdziestu pięciu stopni i zaczęła wsuwać się w trawnik.
Pan Cleat musiał mieć tak ściśnięte płuca, że nie był w stanie wydać z siebie głosu.
Na wierzchu pozostały jedynie głowa i deska. Nieszczęśnik patrzył smutno w niebo – nic
już nie mogło mu pomóc. W końcu ziemia go połknęła, a na miejscu, gdzie jeszcze przed
kilkoma minutami stał, z trawy sterczała gruba decha. Wystawała jakiś metr i wyglądała
jak nagrobek.
Lucy odwróciła się do wuja i Robin ją objął. Miał ponury wyraz twarzy.
– Chodźmy – powiedział. – Czas iść.
Z chmur wyleciała następna błyskawica i uderzyła w ziemię po drugiej stronie ulicy.
Potem zapadła cisza i słychać było jedynie szum padającego deszcz i jęk wiatru
w gałęziach drzew.
Zaraz jednak ogrodem wstrząsnął ogłuszający łoskot kolejnego grzmotu.
– Uciekamy!! – wrzasnął Courtney. – Ten wasz plan nie zadziała, a o niczym
bardziej nie marzę, jak o znalezieniu się daleko stąd!
To, co zdarzyło się potem, zakrawało na cud. Równocześnie z ucichnięciem grzmotu
rozległ się trzask następnej błyskawicy. Wszyscy stanęli i odwrócili się, tknięci tym
samym instynktownym przeczuciem.
Przez sekundę trwała cisza, po czym z chmur wynurzył się długi, cienki szpic
pioruna. Opuszczał się z wahaniem – jakby nie umiał podjąć decyzji, jaką podążyć drogą,
jednak wyraźnie widać było całą jego potęgę. Wyglądało na to, że piorun zamierza
uderzyć w wiatrowskaz na dachu, ale nagle fioletowawa szpica skoczyła w bok i dotknęła
czubka sterczącej z ziemi rury rusztowaniowej.
Potem w rurę uderzyła główna część pioruna i zaczęło się coś przypominającego
koniec świata. Dwieście tysięcy woltów oślepiło stojących niedaleko ludzi, prześlizgnęło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl