[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Byli też żołnierze - głównie ludzie-rekiny, nadzy, kolorowo tatuowani, z kościstymi fiutami,
które poprzedzały ich w marszu, kołysząc się na boki. Pojawiali się i szybko znikali; nie
musieli długo czekać na pociąg.
Wszyscy przedstawiciele jej ludu nosili maski. Wszyscy. Od małego hodowali dzieciom
maski na twarzach. To jej jednak nie dziwiło. Całkiem możliwe, że maski miały ułagodzić
rozezlone duchy morskich istot, które jej lud wytruł.
Po kątach stali mężczyzni-nereidy z miseczkami żebraczymi. Zlepe ryby jaskiniowe
błąkały się między ławkami, ostukując posadzkę długimi białymi wypustkami. Stara meduza
w rurowatym chodziku przeszła od ławki do stoiska z hot dogami kukurydzianymi. O tak,
wszyscy pariasi mieli tu swoich przedstawicieli. Zwłaszcza od chwili, kiedy zjawiła się
upadła kobieta.
Weszła między nich. Po twarzy rozpoznali, z kim mają do czynienia. Patrzyli, ale nie
dotykali. Znali zasady. Będzie pózniej wspominała ich twarze wynurzające się z otchłani
pamięci jak makaron wypływający na powierzchnię gotującej się zupy. Umowy społeczne
odziane w ludzkie ciała.
Ludzie u władzy umieli wytłumaczyć swoje decyzje. Robili to czy tamto tylko dlatego, że
mogli to zrobić. Wszystkiego próbowali. Uważali, że są to winni Nauce.
Zeszła po granitowych schodach i skierowała się ku swojej ulubionej ławce. Aawka była
pusta, leżała na niej tylko gazeta. Doskonale. Upadła kobieta wzięła do ręki gazetę i usiadła.
Przyszło jej do głowy, żeby osiedlić się w innym mieście. Miała dostatecznie dużo muszelek,
żeby ją było stać na bilet. Czemu nie? Wyjęła z torebki kapsułkę i przełknęła ją na sucho.
Zaczęła studiować zawieszony na ścianie rozkład odjazdów.
Wyszła do damskiej toalety i stanęła nad umywalką. Spojrzała w plamiaste metalowe
lustro, pochyliła się i ochlapała wodą twarz i macki. Podniosła wzrok, oglądając w lustrze
swoją drugą twarz. Makijaż był nie do zdarcia. Płaszczkokształtny lekarz z Chetumalu dobrze
się spisał.
Był chirurgiem plastycznym. Cieszył się fatalną opinią i pracował w podejrzanej
dzielnicy. Miał pysk jak ząbkowana kielnia i był tak zboczony seksualnie, że bardziej się
chyba nie da, ale znał się na swojej robocie. Do dziś pamiętała wyraz jego twarzy, kiedy
powiedziała mu, czego od niego chce. Nigdy przedtem nie przyjmował w gabinecie żadnego
skalara i pomysł przerobienia jej na ukwiał był tak perwersyjny, że nie potrafił mu się oprzeć.
To dopiero wyzwanie! Będzie musiał odpiłować dziewczynie pół twarzy! I to właśnie zrobił,
gdy tylko porozumieli się w kwestii zapłaty. Rolę waluty pełniły usługi seksualne,
świadczone w okresie, gdy jej twarz przypominała krater wulkaniczny.
W końcu zdjął jej bandaże i mogła podziwiać jego dzieło. Nie poznawała siebie.
Najbardziej przekonującym detalem nowej twarzy była mała fałszywa blizna, jak po
zagojonej ranie od noża. Jakby pochlastał ją alfons.
Chirurg błagał, żeby została dłużej, zgodziła się na kolejną operację: chciał jej wszczepić
dodatkowe otwory cielesne. Zarzekał się, że dzięki nim zrobiłaby furorę jako dziwka.
Odmówiła. Nie chciała zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Twarz miała doskonałą, ale
dokumenty gówniane.
Dwie eleganckie kobiety-marliny weszły do toalety. Rozmawiały po aztecku. Na widok
upadłej kobiety stanęły jak wryte. Spojrzały po sobie znacząco i wyszły, rozmawiając
wystarczająco głośno, żeby je usłyszała:
- Wolno im tu przychodzić?
- Nie wiedziałam...
Wróciła na ławkę. Zzuła buty, oparła stopy na siedzeniu i zaczęła czytać gazetę, a w
przerwach między akapitami obserwowała mężczyzn w poczekalni. Obserwowanie mężczyzn
było częścią jej fachu. Kupowali bilety, stali w kolejce, flegmatycznie czekali na powrót do
swoich miast i domów. Tylko po długiej obserwacji umiała odróżnić tych, których warto
zaczepić, od takich, których należy unikać. Musiała zagaić rozmowę i odpowiednio nią
pokierować; musiała wiedzieć, czego chcą, nawet jeśli sami tego nie wiedzieli.
Czytała dalej. Budowa nowego dolmenu przemysłowego. Satelitarne zdjęcia ciągnących
się całymi milami petroglifów. Jej rodacy zrównywali góry z ziemią, zasypywali wąwozy,
pokrywali ziemię twardniejącym strupem pianobetonu, który następnie rozdrapywali tak
długo, że jeszcze bardziej się rozprzestrzenił. Przyprawiali pianobeton kośćmi porzuconych
dzieci, żeby odpędzić huragany. Szykowali się do Chwalebnego Dnia, w którym całe
Tahuantinsuyu zostanie wybrukowane, od Uxmalu do Copanu, od jednego oskorupiałego
morza do drugiego.
Po co to robili? Podawano różne powody. Hydroponika wyeliminowała konieczność
posiadania ziemi uprawnej. Poza tym, w ziemi lęgły się tęgoryjce. No i było to ambitne
wyzwanie: zamienić cały kontynent w martwą kamienną płytę, porzezbioną rysunkami.
Zmienić Ziemię w księżyc.
Z głośników popłynął komunikat, że pociąg podstawia się na tor. Przed zamkniętymi
szklanymi drzwiami uformowała się kolejka. Wszyscy stanęli razem, poszturchując się,
odpychając malutkie dzieci, otwierając lub zamykając bagaż, wyjmując bilety, przekładając je
do kieszeni, skarżąc się na to czekanie... Upadła kobieta nienawidziła ich wszystkich.
Może by ich polubiła, gdyby śpiewali jak ptaki lub pohukiwali jak małpy, ale zamiast
tego skrzeczeli jak ropuchy i skamleli jak pudle. Albo chcieli wepchnąć w nią swoje wypustki
i trysnąć w nią swoimi sokami radości. Miała ochotę odejść na pustynię, modlić się i pościć.
Zamiast pustyni otaczały ją jednak puste pianobetonowe place, bez chwastów i cienia.
Rozważyła możliwości dalszego działania. Mogła kupić bilet i wsiąść do pociągu. Mogła
znalezć klienta i namówić go, żeby wynajął pokój. Mogła podjechać do zigguratu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl