[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zakonnik.
- Trafił brat w dziesiątkę. Niepozorne zwierzątko otwiera nam oczy na wiele spraw. Mary często powtarza,
że na stare lata sporo się od niego nauczyła. Trochę nas martwi, że w Italii Toffee nie jest sobą. Zmarkotniał.
Przedtem był hałaśliwy, wesoły i psotny. Nadal często miauczy, ale nie dokazuje jak dawniej. Może winne są
upały? Przywykł do niższych temperatur. Z czasem się chyba zaaklimatyzuje.
Mgła powoli rzedła. Słońce wzeszło ogrzewając powietrze; wirujące kłęby mlecznej bieli znikały jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Duchowny zaprosił Roberta do siebie na poranną kawę. Gość miał wnet
ruszyć do domu wąską krętą drogą - po zarwanej nocy! Franciszkanin nie chciał go mieć na sumieniu.
"
Robert jechał na południe. W połowie drogi między San Gimignano a Sieną leżała nieco zaniedbana
winnica, a za nią stary dom wzniesiony z kamienia i kryty czerwoną dachówką. Przed kilkoma miesiącami
osiadło tam angielskie małżeństwo. Oboje szybko przywykli do klimatu i obyczajów Toskanii, ale ich kot nadal
snuł się bez celu po obszernej posiadłości - wciąż markotny i apatyczny. Robert martwił się o ulubieńca.
Droga była pusta. Samochód jechał szybko mijając pola kwitnących słoneczników, zielone łąki, płowe łany
zbóż. Samotne cyprysy oraz kępy drzew wabiły oczy ciemną zielenią. Robert skręcił w boczną drogę. Stare pędy
winorośli rozpięły nad autem cienisty baldachim. Mężczyzna szukał wzrokiem znajomej sylwetki. Toffee
wyczuwał obecność ulubionego człowieka i wychodził mu naprzeciw. Siadał na obrośniętym pnączami
kamieniu w połowie drogi do willi i czekał.
Kot nadstawił ucha, słysząc z daleka charakterystyczny odgłos silnika. Zwinne ciałko pokryte białym
futrem sprężyło się jakby do skoku, a szyja przez chwilę była długa niczym u gęsi. Niebieskie oczy dostrzegły
turkusowego volkswagena. Wkrótce auto stanęło przy głazie. Robert przechylił się na bok, by otworzyć drzwi od
strony pasażera.
- Dobry kotek. Wskakuj.
Toffee nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać. Zajął miejsce obok kierowcy, owinął łapki puszystym
ogonem i z nadzieją popatrzył na człowieka.
- Pan nie zapomniał o kocurku - rzucił czule Anglik. - Mam w bagażniku pyszne jedzonko.
- Robercie, kiedy wrócimy do Marobet? - zapytał kot.
- Wiem, wiem, łakomczuszku. Cieszysz się, że przywiozłem ci smakołyki. Pamiętaj, że nie wolno bez
przerwy jeść, bo wkrótce będziesz obrzydliwym tłuściochem.
- Robercie! Pytałem, kiedy wrócimy do Marobet - miauknął rozpaczliwie Toffee.
- Kochane stworzonko! Jesteś wyjątkowo mądrym kotem - odparł Robert. Zaczął wesoło podśpiewywać.
Lubił wracać do domu.
Mary powitała go przy kamiennej szopie służącej za garaż.
- Jak dawałaś sobie radę, kiedy mnie nie było?
- Bez obaw! Nie spaliłam willi - oznajmiła pogodnie szczupła siwowłosa pani. Robert ze stoickim
spokojem znosił wszelkie domowe katastrofy. Mary daremnie próbowała zapanować nad roztargnieniem. Obca
jej była rozwaga i trzezwość umysłu. Miała za to poczucie humoru, bujną wyobraznię i dar konwersacji. Robert
nie nudził się w jej towarzystwie.
Ramię przy ramieniu szli ku domowi. Biały kot plątał im się pod nogami. Cała trójka zjadła obfite
angielskie śniadanie. Kontynentalne przekąski budziły święte oburzenie Mary oraz jej męża. Toffee również był
zwolennikiem wczesnych i obfitych posiłków. Z apetytem pałaszował kupione przez Roberta smakołyki. Po
śniadaniu zamierzał uciąć sobie drzemkę.
Oderwał się w końcu od miski, wychłeptał trochę wody i ruszył do ogrodu. Ułożył się w kępie wysokiej
trawy, której Robert nie skosił, bo Toffee miał tam ulubioną kryjówkę.
Anglicy dokładali starań, by kot polubił toskańską posiadłość. Chcieli zostać tam po kres swoich dni.
Wyczuwali jednak, że ulubieniec nadal tęskni za Marobet. Tak się nazywała ich angielska willa; złączone sylaby
dwu imion dały nazwę wspólnego domu.
Toffee drzemał zwinięty w kłębek. We śnie powracał do Marobet. Biegał po obszernych pokojach
rozświetlonych bladym angielskim słońcem. Odczuwał lęk. Powód był zawsze ten sam: daremnie szukał w
opuszczonej willi ukochanych ludzi. Mary i Robert nie wracali do przeszłości. Woleli cieszyć się chwilą w
zielonkawym cieniu toskańskiej winnicy.
Tego dnia biały kot wyczuł obecność intruza w sennym Marobet. Na sztywnych łapach wkroczył do
salonu, gotów w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Stanął na środku pokoju. Ktoś siedział w fotelu
ustawionym przy kominku. Toffee dostrzegł między drewnianymi nogami szczupłe łydki w pomarańczowych
spodniach.
- Podejdz bliżej, kocie-braciszku - rozległ się władczy kobiecy głos.
Toffee stulił uszy. Kto śmie wydawać mu polecenia? I to w Marobet, gdzie powrócił na moment dzięki sile
woli i tęsknoty! Obszedł fotel i wskoczył na marmurowy parapet kominka. Odruchowo przybrał pozę urokliwej
porcelanowej figurynki. Zerknął na nieznajomą.
W fotelu siedziała kobieta-kot. Nosiła pomarańczowy garnitur z połyskliwego jedwabiu. Na wysokości
ramion istota ludzka przekształcała się w dorodną czarną kotkę. Prawa ręka okryta jaskrawą tkaniną spoczywała
swobodnie wzdłuż boku; lewa porośnięta krótką ciemną sierścią dotykała łokciem poręczy fotela. Gest wydawał
się ludzki, ale na miękkiej łapce spoczywała głowa kotki. Niepokojący uśmieszek był koci i kobiecy zarazem.
- Co sądzisz o takim połączeniu, braciszku? Nie mogę się zdecydować, którą postać wolę, dlatego
przybieram obie.
- Kim jesteś? Co robisz w moim domu? - Kot wpatrywał się jak urzeczony w dwoistą postać nieznajomej.
- To już nie jest twój dom. Osiadła tu nowa rodzina - stwierdziła z irytacją. - Kim jestem? Też pytanie! Nie
poznajesz? Sam mnie wezwałeś, niewdzięczny prostaku. Teraz rozumiem, czemu tak donośnie brzmiała mi w
uszach twoja skarga. Głupcy zawsze jęczą najgłośniej. Potrafisz tylko skamleć jak pies, by ktoś cię zabrał do
Marobet. Kocie małej wiary, przybyłam ci na ratunek. Powitaj mnie jak należy! Wiesz już, kim jestem? Nie? Co [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl