[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jeśli wróci i nas nie zastanie...
- Nie wróci. Jak już się bierze do pracy, reszta świata
przestaje istnieć... Nie chcesz chyba siedzieć tutaj cały dzień?
Nie chciała, skoro miała całą Wenecję na wyciągnięcie
ręki. Chciała gdzieś wyjść. Gdyby Dominic wspomniał cho-
ciaż słowem o powrocie, poprosił, by na niego zaczekała...
Ale nic nie powiedział.
- No, chodz... Nie jesteś więzniem. Wrócimy, zanim co-
kolwiek zauważy.
- No, może na godzinę czy dwie.
- Tak trzymać! - zawołał triumfalnie.
- Ale nie boli cię przypadkiem brzuch? - przypomniała
sobie.
- Już mi lepiej...
- Jak to dobrze się składa...
- Naprawdę mnie bolał, więc nie rób takiej oskarżyciel-
skiej miny. Musisz coś załatwić przed wyjściem?
- Tylko wziąć torebkę. Może przydałby się krem do opa-
lania.
- Mieszkasz pewnie we wschodnim skrzydle? Założę się,
że Dom dał ci pokój obok swojego - zgadł z przebiegłym
uśmiechem. Zauważył jej zmieszanie i dodał złośliwie: -
Przyznaję, że mu się nie dziwię. Te drzwi między pokojami
to bardzo wygodna rzecz. Nie złość się - dodał pospiesznie. -
%7łartuję... Jeśli pójdziesz tylnymi schodami, będzie szybciej i
pewnie na nikogo nie wpadniesz. Chodz, pokażę ci.
122
S
R
Złapał marynarkę, wziął ją za rękę i pociągnął przez dzie-
dziniec do małych drzwi w tyle domu. Prowadziły do części
dla służby, z kuchniami, składzikami i prawdziwym labiryn-
tem przejść. Kolejne drzwi wychodziły na kamienne schody.
- Jeśli przejdziesz przez ten łuk i skręcisz w lewo, zo-
baczysz korytarz prowadzący prosto do wschodniego skrzy-
dła. Zaczekam tutaj...
%7łeby nikt nas razem nie zobaczył - nie wypowiedział tych
słów, ale wisiały w powietrzu. Nicola, speszona, poszła
zgodnie z jego wskazówkami i wyszła niemal na drzwi swo-
jego pokoju.
Dominic kazał co prawda bratu trzymać się od niej z da-
leka, ale w końcu oboje byli dorośli. Jeżeli on miał dość wy-
konywania rozkazów brata i był gotów zaryzykować wyjście
z nią na godzinę czy dwie...
Zignorowała głos rozsądku. Wrzuciła do torebki krem do
opalania i paczkę chusteczek. Kiedy zamykała ją, dotarło do
niej, co Dominic powiedział o pierścieniu Sofii.
Z kieszonki w torebce wyjęła sakiewkę z miękkiej skóry i
schowała w szkatułce po babci. Tutaj powinien być bez-
pieczny.
Cicho zamknęła drzwi i pobiegła z powrotem tą samą
drogą. David czekał tam, gdzie go zostawiła.
- Widziałaś kogoś? - zapytał.
- Nikogo.
- To dobrze. Aódka już czeka. Tędy.
- Wczoraj z Dominikiem wychodziliśmy inną drogą -
zauważyła.
- Pewnie przez główne wejście. To wejście dla dostaw-
ców - wyszczerzył zęby.
123
S
R
Wąskie boczne wyjście prowadziło do wąskiej przystań,
gdzie, ku jej zaskoczeniu, czekała czarna gondola. Gondolier
w koszulce w czerwone paski i słomianym kapeluszu z czer-
woną wstążką pomógł Nicoli wsiąść. David wskoczył za nią.
- Jak cudownie - powiedziała, obserwując, jak z nie-
bywałą precyzją manewruje długim wiosłem. - Muszę przy-
znać, że nie spodziewałam się gondoli.
- Nie odważyłem się wziąć motorówki, Dominic mógłby
zauważyć - wyjaśnił David. - A Giorgio jest dużo bardziej
cichy od wodnej taksówki. Przy odrobinie szczęścia nikt na-
wet nie zauważy, że nas nie ma.
- Często stosowałeś tę metodę ucieczki?
- Owszem - odparł beztrosko. - Oszczędza człowiekowi
dużo kłopotów i męczących wyjaśnień. To straszne być
młodszym synem... Ale mamy się przecież rozerwać, więc
zapomnijmy na chwilę o problemach...
Było wczesne popołudnie, słońce stało wysoko na niebie.
Miasto wyglądało na wyludnione, nie licząc kilku czerwo-
nych, spoconych turystów. Wenecjanie zamknęli się w do-
mach, by uciec przed nieznośnym upałem.
Opuścili Rio dei Cavalli i wpłynęli w labirynt kanałów.
Po chwili do Nicoli zaczęły docierać różnorodne zapachy
miasta: owoców, kwiatów, mielonej kawy, świeżo pieczo-
nego chleba, słodka, ciężka woń wina i korzeni...
Nagle posmutniała. Gdyby mogła odkrywać tę najbardziej
malowniczą i romantyczną stronę miasta z Dominikiem u
boku...
- Stąd pójdziemy pieszo, Giorgio - głos Davida przebił
się przez jej myśli.
124
S
R
Chwilę pózniej znalezli się na przystani. Gondolierzy roz-
koszowali się sjestą, z naciągniętymi na twarze słomianymi
kapeluszami.
Wysiedli. Kamienie, na których stali, były rozgrzane jak
piec. David trzymał marynarkę na ręku, a na jego czole lśniły
krople potu.
- Jest o wiele za gorąco na zwiedzanie... - oznajmił. -
Może zamiast tego się wykąpiemy? Na Lido możemy od-
począć pod plażowym parasolem i popływać.
- Byłoby cudownie... Ale nie mamy kostiumów ani ręcz-
ników, ani gdzie się przebrać...
- I tu się mylisz. Wynajmuję na stałe pokój w Trans Lux-
or. Wielki brat nic o tym nie wie. Chodz.
Poprowadził ją na postój taksówek. Po chwili jechali już
w stronę Lido. Kiedy znalezli się na wyspie, Nicola ze zdzi-
wieniem odkryła, że w odróżnieniu od Wenecji, tutaj ruch na
drogach jest wielki.
Podjechali pod hotel. Wewnątrz było mroczno i chłodno
oraz całkowicie pusto, nie licząc ładnej blondynki w recepcji. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl