[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nadzieję, że smakowała ci kolacja w Kinga Downs.
RS
119
- Spędziłem niezapomniany wieczór - potwierdził, po czym
zaśmiał się cicho. - Mam tylko nadzieję, że Ben Champion nie
poczuł się urażony z powodu moich żartów?
- Trochę, ale szybko mu przeszło - odpowiedziała zgodnie z
prawdą, myśląc, że wysiłki Theo, by wzbudzić zazdrość Bena
spaliły na panewce. - Dzwonię w innej sprawie. Masz zamiar
zbudować kasyno na ziemi należącej do Casuariny.
Sądziła, że zaprzeczy, ale powiedział:
- Widzę, że Rick opisał ci nasze plany.
- Niczego nie opisał. Chwalił się, czego to nie zamierza zrobić
- stwierdziła przygnębiona. - Theo, jak możesz w tym
uczestniczyć? Sam widziałeś hodowlę jaj i znasz projekt Bena.
Kasyno zniszczy całą jego pracę.
- Posiadłość Champion Holdings jest bardzo rozległa. Z
pewnością mógłby przenieść farmę krokodyli w inne miejsce?
Zmęczona, wyjaśniła Theo to, co tłumaczyła Ric-kowi, że
musiałoby upłynąć dużo czasu, zanim udałoby się założyć
hodowlę w nowym miejscu.
- Nie mówiąc o jajach i zwierzętach, które zginą w czasie
transportu.
Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza, po czym dał
się słyszeć głos Theo:
- Przykro mi, Keri, nie przypuszczałem, że wybór tego terenu
będzie dla ciebie takim problemem. Chciałbym móc temu jakoś
zaradzić.
- Możesz. Powiedz Rickowi, że nie zamierzasz przeprowadzić
tego planu. Bez twoich pieniędzy nie będzie w stanie nic zrobić.
- To nie takie proste. Jeżeli nie znajdę jakiejś luki w
papierach, nie mam podstaw do tego, żeby się wycofać. Przykro
mi.
Wyglądało na to, że nie chce nawet próbować.
- Rozumiem. No cóż, dziękuję, Theo. Do widzenia. Słyszała,
że chciał jeszcze coś dodać, ale odłożyła
RS
120
słuchawkę na widełki. Jeżeli pozwoliłaby mu mówić,
próbowałby ją przekonywać, dlaczego uważa ten pomysł za
słuszny. Theo liczył się z jej zdaniem, ale tym razem nie mogła
pochwalić jego działań. Zastanawiała się, w jaki sposób
Rickowi udało się namówić go do uczestniczenia w swoich
planach. Theo Stratopoulos, którego znała, miał przecież zawsze
tyle szacunku dla natury i dzikich stworzeń. Była to jedna z
rzeczy, które tak bardzo w nim lubiła.
Istniała niewielka szansa, żeby powstrzymać bieg wydarzeń,
ale wahała się, czy jej spróbować. Gdyby Ben się dowiedział,
pomyślałby znowu, że jest to następny atak na małżeńskie plany
Ricka.
Uśmiechnęła się gorzko. Nie miała nic do stracenia, skoro i
tak w to wierzył. Przyroda mogła zaś zyskać wszystko.
Zapakowanie samochodu terenowego nie zajęło wiele czasu.
Jessie i Robyn były zajęte, nikt więc nie widział, jak odjeżdżała.
Nie powiedziałaby nikomu, dokąd jedzie, ale podstawowe
zasady przeżycia w buszu kazały, żeby ktoś wiedział, dokąd się
udaje i kiedy mniej więcej wróci. Zostawiła więc wiadomość na
komputerze Robyn.
Na szczęście znała otaczające tereny wystarczająco dobrze,
żeby zorientować się, która z labiryntu dróg prowadzi do domu
w Red River. Była tam wiele lat temu. Mieszkała wtedy jako
nastolatka w Kinga
Downs i z całą rodziną Championów wybrała się na
osiemnaste urodziny Persii Redshaw.
Wkrótce potem Persia wyjechała do Szwajcarii do drogiej
szkoły dla panien i Keri nie widziała jej więcej. Jaka była teraz?
Zacisnęła wargi. Ciekawiło ją, jaka kobieta mogła chcieć wyjść
za mąż za Ricka Championa?
Dotarcie do domu w Red River zajęło jej kilka godzin i Keri
była wyczerpana walką z kierownicą na wyboistych drogach.
Ufała, że szczęście będzie jej sprzyjać i zastanie Persie w domu.
Nie chciała uprzedzać o swojej wizycie przez telefon.
RS
121
Szczęście jej dopisało. Kobieta, która ukazała się na progu, by
ją powitać, to była Persia we własnej osobie. Podeszła, jak tylko
Keri zaparkowała samochód.
- Co za niespodzianka. Nie oczekiwałam nikogo.
- Wyciągnęła rękę. - Keri Donovan? Czy to ty?
- To ja. Nie przypuszczałam, że mnie poznasz. Widziałyśmy
się tak dawno.
- Na moich osiemnastych urodzinach. - Pamięć Persii też była
dobra. - Mów do mnie Perry, dobrze? Mam dosyć Persii i panny
Radshaw od czasu Szwajcarii. Tylko moja matka nazywa mnie
moim pełnym imieniem.
Keri nie mogła uwierzyć własnym uszom. Persia wciąż
wyglądała jak porcelanowa lalka o jedwabistych jasnych
włosach i nieprawdopodobnie niebieskich oczach, ale to, co
mówiła, było takie rozsądne i bezpośrednie. Jak to możliwe, że
zadała się z Rickiem?
Z chęcią podążyła za Persia do chłodnego wnętrza domu,
który oferował ulgę od upału panującego na zewnątrz. Podobnie
jak Kinga Downs, Red River był domem z ubiegłego stulecia,
otoczonym przez zespół innych budynków. Jego ramię
stanowiła weranda z wdzięcznie pochylonym falistym dachem.
Wiejską atmosferę podkreślały kort tenisowy i basen, za którym
znajdowała się jaskinia paproci. Było oczywiste, że Persia nie
wychodzi za mąż dla pieniędzy.
Persia - Perry zadzwoniła po herbatę, którą przyniosła
pokojówka o uderzającej piękności. Widać było, że w jej żyłach
płynie częściowo krew aborygenów. Gdy już wypiły trochę
herbaty i spróbowały słodkich bułeczek, Perry pochyliła się w
stronę Keri i spytała:
- Co sprowadza cię do Red River? Mam nadzieję, że nie
chciałaś spotkać się z moimi rodzicami, bo właśnie wyjechali na
chrzciny do Darwin.
Keri potrząsnęła głową.
- Przyjechałam zobaczyć się z tobą.
RS
122
- To bardzo miło z twojej strony. Odkąd wróciłam,
odwiedziło mnie już pół okręgu.
Keri z poczuciem winy przypomniała sobie niedawną stratę,
jaką poniosła rodzina Redshaw.
- Bardzo mi przykro z powodu twojej babci. Ja też straciłam
swoją kilka lat temu i było to dla mnie szokiem, chociaż
przecież wiedziałam, że jest stara.
Oczy Perry zaszły mgłą.
- Rozumiem. Moja babcia była dla mnie kimś szczególnym.
Cieszę się, że mogłam z nią spędzić ostatnie chwile i że Rick nie
miał nic przeciwko przełożeniu naszego ślubu. Co u niego
słychać? Nie widuję go zbyt często ostatnimi czasy. Powiedział,
mi, że są całkowicie pochłonięci spędem bydła.
Keri mało się nie zakrztusiła.
- Ja też rzadko go widuję. Pewnie właśnie z powodu spędu. -
Teraz rozumiała, dlaczego Perry mogła chcieć wyjść za niego.
Oszukał ją tak sprytnie, jak omamił Keri, gdy była naiwną
nastolatką. Perry uważała go za oddanego swej pracy
właściciela ziemskiego. Przypomniała sobie, że Rick
powiedział, iż nie znają się zbyt dobrze. To wiele tłumaczyło.
Persia pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ben z pewnością też jest bardzo zajęty. Będzie zadowolony,
kiedy Rick przejmie część obowiązków. Rick opowiedział mi,
jak śmierć ojca niemalże go zniszczyła. Nie potrafił wyobrazić
sobie powrotu do domu, więc włóczył się usiłując odnalezć
samego siebie. Ale musisz przecież o tym wszystkim wiedzieć,
skoro jesteś zaręczona z Benem. - Uśmiechnęła się jeszcze
szerzej. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że będziemy
szwagierkami?
- Rzeczywiście, będziemy - zgodziła się Keri. Keri i Perry.
Brzmiało to raczej jak fragment komedii, a nie jak imiona
potencjalnych szwagierek. Zdumiało ją, jak dalece Rickowi
udało się oszukać swą przyszłą żonę. Zmierć ojca wcale go nie
zniszczyła, chyba że wziąć pod uwagę testament, który
RS
123
wykluczał Ricka jako dziedzica. Jego włóczęgi nie miały nic
wspólnego z łagodzeniem jakiegokolwiek bólu. Persia
ewidentnie wierzyła w tą bajeczkę i nie do Keri należało
uświadamianie jej, bez względu na to, co myślał o niej Ben.
Zaczerpnęła powietrza.
- Jest pewien powód, dla którego tu przyjechałam. Persia
spojrzała na nią wyczekująco.
W najprostszy sposób Keri opowiedziała o planach, jakie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl